Faxem z Gdańska
Chciałoby się mieć lepszy klimat rynkowy w 10. rocznicę ogłoszenia koncepcji powszechnej prywatyzacji. Ale będąc zwolennikiem rynku, trzeba się godzić z jego surowymi wyrokami. Trudno sobie wyobrazić gorsze - niż bessa giełdowa - okoliczności dla dematerializacji świadectw udziałowych i dla kombatanckich wspomnień.10 lat temu, czyli w listopadzie 1988 roku, komunizm jeszcze trwał. Narada w SGPiS (obecnie SGH) na temat sposobów reformowania polskiej gospodarki była formą myślenia na zapas. Uchylono ograniczenia polityczne i dlatego była to, pierwsza w bloku komunistycznym, otwarta rozmowa o prywatyzacji. Dla wielu uczestników spotkania konieczność prywatyzacji wcale nie była oczywista. Proponowano własność grupową lub zgoła racjonalizację sektora państwowego bez zmiany własności. Tym większym zaskoczeniem była idea masowej prywatyzacji przywieziona z Gdańska. Zakładała ona rozprowadzenie wśród ludzi sztucznego pieniądza prywatyzacyjnego, zwanego później w różnych odmianach krajowych: bonem, voucherem, kuponem czy świadectwem udziałowym. Pomysł narodził się w kręgu gdańskich liberałów. Nie miał nic wspólnego z utopią ludowego kapitalizmu. Chodziło nam o znalezienie sposobu na szybką i możliwie sprawiedliwą zmianę własności. Demokratyczny wstęp nie przesądzał dalszych losów praw własności, które miały przechodzić z rąk do rąk, podlegając normalnym regułom rynkowym. Patrząc z perspektywy minionych lat, mogę stwierdzić, że idea powszechnej prywatyzacji pomogła "odmrozić" własność państwową w naszej części świata. O to właśnie chodziło. W najmniejszym stopniu udało się to realizować w kraju pochodzenia idei, czyli w Polsce. Tu z jednej strony powiększano przywileje pracownicze, a z drugiej trudzono społeczeństwo nierealnymi obietnicami uwłaszczeniowymi. Polski model masowej prywatyzacji, czyli NFI, zrealizowano w postaci okrojonej. Cel, jakim było znaczne powiększenie liczby uczestników rynku kapitałowego, nie został osiągnięty. W drugiej połowie 1998 roku wady realizacyjne programu nałożyły się nieszczęśliwie na generalną nieufność wobec papierów wartościowych i niskie notowania wszelkich funduszy. Natomiast ta część programu, która dotyczy relacji NFI - spółki parterowe, wyszła znacznie lepiej niż w jakimkolwiek innym kraju postkomunistycznym. Ostateczne pytanie brzmi: czy warto było sięgać po niekonwencjonalne metody prywatyzacji w świecie postkomunistycznym? Odpowiadam: warto, gdyż nie było innego sposobu na odblokowanie praw własności na szeroką skalę. Można też było w postaci NFI stworzyć sensowniejszą i więcej wartą przeciwwagę dla przywilejów pracowniczych. Oczywiście, nie rozbudzając nadmiernych oczekiwań. Nie koliduje to i nie zastępuje normalnej, kapitałowej prywatyzacji.
JANUSZ LEWANDOWSKI