Nic spektakularnego nie wydarzyło się na ostatniej sesji. Indeks prawie się nie zmienił, obroty nadal pozostają mizerne, a w czołówce wzrostów występują spółki ogólnie słabo postrzegane. Nie wróży to giełdzie najlepiej na najbliższe dni i zapewne okaże się, że bariera 13 000 była zbyt trudna do sforsowania przy obecnym stanie rynku, gdzie trwa zniechęcenie rynkami wschodzącymi i brak nowych pieniędzy, które mogłyby nakręcić koniunkturę. Przy obecnym stanie obrotów i konstrukcji indeksu wystarczyłoby raptem ok. 15-20 mln złotych, by ruszyć zdecydowanie indeksem. To pokazuje, jak czuła jest giełda warszawska na działania pojedynczych inwestorów. Dla większości z poważnych funduszy powyższa kwota jest nieznaczna, a w Warszawie może stanowić o przyszłości trendu i dlatego taki stan rynku też nie wróży dobrze w perspektywie nawet kilkunastu lat, bowiem już teraz, mimo wprowadzania do notowań nowych dużych firm, nasza giełda zajmuje marginalną pozycję w Europie. Możliwość bliskiej współpracy, być może w przyszłości połączenia najważniejszych giełd europejskich stanowi realne zagrożenie dla rozwoju giełd lokalnych. Już teraz znaczny obrót polskimi spółkami odbywa się w postaci GDR-ów. Oprócz gigantów o emisję GDR-ów starają się też mniejsze spółki, ostatnio okazało się, że taki plan ma Orfe. Może to dobry znak dla innych spółek przymierzających się do ofert publicznych, bo wynik sprzedaży Orfe pokaże, jakie możliwości drzemią w rynku pierwotnym. Na tym rynku niemal od roku trwa poważna stagnacja, a ostatnio kolejne emisje były obejmowane przez gwarantów. Ich udział powoli się zmniejsza, ale i tak jest bardzo poważny. Debiuty kolejnych firm też nie były zachęcające i wydawało się, że Groclin przełamie tę passę, jednak następne notowania pokazały, że jeszcze chyba nie czas na nowe emisje.
.