Już od ponad tygodnia na warszawskim parkiecie mamy do czynienia z kanikułą; inwestorzy jakby uznali, że do końca roku sytuacja nie ulegnie zmianie, w związku z czym ich aktywność znacząco zmalała. Notowania ciągłe odbywają się na poziomie cen z fixingu, a obroty spadły ostatnio poniżej 100 mln złotych. Można przypuszczać, że taka sytuacja utrzyma się również w ciągu najbliższych sesji.Obraz techniczny rynku jest niejednoznaczny. Z jednej strony wskaźniki o horyzoncie średnioterminowym prezentują się niekorzystnie, a dla mających największy wpływ na indeksy banków ostatnie kilka tygodni jest okresem najgorszym od pierwszego kwartału 1997 r. Co więcej, szeroki rynek, który prawie nie odczuł listopadowej dekoniunktury, wykreślił formację szczytową właśnie teraz. Z drugiej strony, w perspektywie krótkoterminowej przeważają sygnały optymistyczne. Sam rynek jakoś nie chce spadać, więc można przypuszczać, że waga pozytywnych wiadomości jest minimalnie większa niż negatywnych.W przyszłym roku największym zagrożeniem dla rynków finansowych będzie zjawisko tzw. credit crunch, czyli ograniczenia akcji kredytowej banków. Władze monetarne widzą takie niebezpieczeństwo i stąd właśnie liczne obniżki stóp procentowych. Jednak - przynajmniej w USA, gdzie doszło już do trzech redukcji - banki komercyjne uważają po prostu, że Fed obniża stopy ze względu na nadchodzącą recesję. A jeżeli nadchodzi recesja, to zamiast zwiększać akcję kredytową, należy ją raczej ograniczać, bo w tej fazie cyklu liczba nie spłacanych kredytów będzie największa. W rezultacie reakcja na działania banku centralnego jest odwrotna do zamierzonej. Nie da się więc ukryć, że przyszła koniunktura jest w dużym stopniu uzależniona od tego, czy uda się przekonać banki do dalszego kredytowania gospodarki.
.