Nasilają się objawy wyraźnego zwolnienia tempa wzrostu polskiej gospodarki. Produkcja przemysłowa maleje od kilku miesięcy i wiele wskazuje na to, że oficjalne prognozy, przewidujące na rok przyszły ponad 5-proc. wzrost PKB, nie będą zrealizowane. Szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, minister Jerzy Kropiwnicki, mówi wręcz o groźbie recesji, czyli - jeśli rozumieć to dosłownie - spadku PKB.Minister Jerzy Kropiwnicki, a także niektórzy publicyści gospodarczy (np. Ryszard Bugaj w "Rzeczpospolitej") doradzają w tej sytuacji podjęcie przez rząd terapii według zaleceń Johna Maynarda Keynesa, polegającej na zwiększeniu popytu wewnętrznego, przez rozluźnienie polityki pieniężnej oraz zwiększenie deficytu budżetowego. Rozluźnienie polityki pieniężnej (J. Kropiwnicki proponuje nieustannie radykalne obniżenie przez NBP stóp procentowych i dewaluację złotego) ma doprowadzić do wzrostu akcji kredytowej, a wyższy deficyt budżetowy ma dać dodatkowy impuls popytowy.Podobne terapie są wprowadzane w kilku krajach. Najbardziej radykalna - w Japonii - ma polegać m.in. na wstrzyknięciu nowego kapitału (o wartości ponad pół biliona dolarów) do systemu bankowego, co w konsekwencji może doprowadzić do 10-proc. deficytu budżetowego. Japończycy liczą, że na krótką metę ich gospodarka jest w stanie znieść tak wysoki deficyt, dzięki któremu wzrośnie popyt wewnętrzny i gospodarka zacznie się wydobywać z recesji.Zanim jednak podążymy śladami Japonii, zastanówmy się raczej nad przyczynami spowolnienia polskiej gospodarki: po której stronie leży problem - popytu, czy podaży?Czynnik popytowy wystąpił w związku z kryzysem w Rosji. Ale szacuje się, że na skutek skurczenia się eksportu na Wschód polska gospodarka utraci około 0,5% PKB. To sporo, ale przecież to jeszcze nie tragedia i nie powód, by myśleć o rychłej recesji. Zmniejszenie popytu wewnętrznego będzie też spowodowane przez niewielkie zmniejszenie deficytu budżetowego. Ale jednocześnie zmniejszenie deficytu przyczynia się do stałego obniżania ceny kredytów, ma więc pozytywne dla gospodarki skutki po stronie podaży.Ta strona wydaje się dziś bardziej istotna niż strona popytu. Nie można przecież zapominać, że inflacja jest w Polsce wciąż nadmiernie wysoka, recepty zaś keynesowskie odnoszą się do sytuacji, gdy inflacja jest bliska zera lub nawet mamy do czynienia - tak jak w Japonii - z deflacją. Próby pobudzania gospodarki przez pompowanie do niej dodatkowych pieniędzy skończyłyby się zapewne wzrostem inflacji i stóp procentowych, a tym samym - pogorszeniem warunków gospodarowania po stronie podaży.Sygnałem bardziej niepokojącym niż pewne spowolnienie tempa wzrostu popytu jest spadek rentowności firm, w tym także spółek giełdowych. Maleje konkurencyjność polskich firm i ich wyrobów na rynkach zagranicznych. To może być rzeczywiście groźne i spowodować wyhamowanie tempa wzrostu. Aby tego uniknąć, gospodarka potrzebuje nowych impulsów - lecz nie po stronie popytu, lecz podaży.Takim impulsem byłoby przede wszystkim obniżenie podatków dochodowych i narzutów na płace, podnoszących koszty produkcji. Obniżkę podatków korporacyjnych proponował wicepremier Leszek Balcerowicz w "Białej księdze". Na razie jego propozycje zostały zablokowane. Niewiele mówi się o możliwej obniżce podatków od dochodów indywidualnych oraz składek na ZUS, których wysokość jest destrukcyjna dla gospodarki.Bodźce podażowe to także lepsze wykorzystanie publicznych funduszy, w tym ogromnych sum przeznaczanych na restrukturyzację górnictwa, hutnictwa i przemysłu zbrojeniowego. Wydawane na te cele publiczne pieniądze zwiększają wprawdzie popyt globalny, ale - na razie - dają niewielkie efekty po stronie podaży. Mimo przyspieszenia prywatyzacji w ostatnim roku nie należy zapominać, że wciąż istnieje kilka tysięcy państwowych przedsiębiorstw, których większość przynosi straty.Wreszcie, dla zapewnienia odpowiedniego efektu podażowego, gospodarka potrzebuje dopływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Nie tylko po to, by równoważyć ujemne saldo na rachunku bieżącym, ale też, by zwiększać efektywność firm i przyczyniać się do poprawy w nich jakości zarządzania.
WITOLD GADOMSKI publicysta "Gazety Wyborczej"