W pobliżu gospodarki
Lata całe, odkąd sięgnę pamięcią, w polskiej prasie (wtedy nie mówiło się - media) było kilka stałych elementów gry. Latem sznurek do snopowiązałek (tzn. jego permanentny brak) i zaopatrzenie sklepów na wsi, przed świętami kolejki po karpia, dramatyczne pogonie po mieście za choinkami i zabawa w "zdążą czy nie zdążą". Graliśmy w nią z żeglugą morską, która wiozła na święta z dalekich krajów bakalie i cytrusy. Wynik nigdy nie był pewny - czasem statek dopłynął w terminie i świąteczne zaopatrzenie rzucano do sklepów, a czasem 23 grudnia stał na redzie i już nie miał kto go rozładować.No i był jeszcze most w Wyszogrodzie na Wiśle, drewniany, najdłuższy w Europie. Niekiedy batalia o most toczyła się przed Bożym Narodzeniem, niekiedy dopiero na przedwiośniu, ale zima bez niej była nieważna. Co roku saperom udawało się bitwę z lodowymi zatorami wygrać, ale emocje i tak były.Wydawało mi się już, że te stałe elementy gry pozostaną jedynie we wspomnieniach, że o brakach w świątecznym zaopatrzeniu będzie się dzieciom opowiadać, jak o kartkach na mięso i rezerwowaniu wieczorem kolejki pod stacją benzynową, bo rano będzie dostawa.Oczywiście, z wyjątkiem corocznej bitwy o most w Wyszogrodzie, drewniany, najdłuższy w Europie (zawsze było to starannie podkreślane i nie mam zamiaru łamać tego obyczaju). Most bowiem był, jest i będzie, a jeśli jeszcze nie został wpisany do rejestru zabytków, należy to zrobić natychmiast, zanim kra go wykończy. W tym roku bowiem natura odniosła sukces, we wtorek rano naruszyła dwa przęsła. Nie pomogła tona dynamitu i dwa helikoptery.I oto wczoraj czas się nie tyle zatrzymał, ile wrócił, jak w opowiadaniu Lema o pilocie Pirxie, tym z wirami czasu. Odstałem swoje na mrozie (lekkim na szczęście) w kolejce po karpia. Niecałą godzinę, akurat tyle, żeby poczuć, że są święta, a nie skostnieć. Rzecz działa się na parkingu superhipermarketu Auchan przy ulicy Modlińskiej, co ma wymiar symboliczny.Spotkały się bowiem w tym miejscu dwie epoki. Supernowoczesny sklep na kilka tysięcy ludzi, rodem z czasów, gdy jest wszystko, byle pieniędzy starczyło, i kolejka cierpliwie czekających na swoją wigilijną rybę, sprzedawaną pod wojskowym namiotem. Jak kiedyś, jak zawsze przez kilkadziesiąt lat, przez całą epokę powszechnego niedoboru.Nieważne, dlaczego karpi jest za mało. Zwłaszcza że pewnie i tak starczy dla wszystkich chętnych, tyle tylko, że trzeba będzie trochę pomarznąć. Skądinąd to także należy do tradycji. W sumie - cieszę się z tego stania.W takiej kolejce świetnie można sobie przypomnieć, jak było i jak mogłoby być nadal, gdyby nie tych parę lat od jesieni 1989 roku.Nie domagam się, aby wszystkich, którzy udają, że zapomnieli, wysyłać na miesiąc na Białoruś, żeby tam żyli za średnią krajową (ich, nie naszą). Daleko idące okrucieństwo nie leży w mojej naturze, a taka propozycja w przedświątecznej atmosferze byłaby nawet czymś więcej, bo zgoła nietaktem. Wystarczy kolejka po karpia jako memento.Tak sobie myślę, czy to nie jest czasem sprawka Leszka Balcerowicza, ten brak karpi na rynku? Ot tak, żebyśmy przypomnieli sobie, jak było.Prywatnie życzę wicepremierowi wytrwałości i stanowczości, a nam wszystkim, żeby taka szczególnego rodzaju amnezja nas nie dotknęła. No i oczywiście zdrowia, sukcesów, pomyślności, spokojnych świat, udanych decyzji, trafnych inwestycji itp. No i żeby nam karp smakował, zarówno smażony, jak i w galarecie.
JAN BAZYL LIPSZYC