Co przyniesie rok 1999?

Aktualizacja: 05.02.2017 21:27 Publikacja: 12.01.1999 09:54

Wróżby ze szklanej kuli

Prasa światowa zajmuje się perspektywami 12 najbliższych miesięcy. Jak zwykle różni się w swoich poglądach i zastanawia się nad celowością prognozowania przyszłości, ale wciąż nie ma zamiaru rezygnować z tego kontrowersyjnego tematu.Jaki będzie scenariusz globalny?Lucas Delattre, publicysta "Le Monde": "W 1999 roku strefą najsilniejszego wzrostu gospodarczego w świecie krajów rozwiniętych będzie Europa. Nawet jeśli z wypowiedzi ekspertów i decydentów politycznych przebija ostrożność, wszystko wskazuje na to, że oficjalna inauguracja euro 1 stycznia 1999 r. odbyła się w atmosferze ufności w przyszłość Starego Kontynentu. W rozmowie z naszym dziennikarzem japoński wiceminister finansów Eisuke Sakakibara, zawiadujący w swoim resorcie sprawami międzynarodowymi, nie ukrywał optymizmu: "Uważam, że euro odniesie wspaniały sukces". Dodał, że "kwestia stabilności między trzema wielkimi walutami - dolarem, euro i jenem - będzie w 1999 r. sprawą o podstawowym znaczeniu".W 1999 r. stopa wzrostu gospodarczego świata jako całości powinna kształtować się nieco powyżej 2%, to znaczy utrzymać się mniej więcej na poziomie z 1998 roku, który zaznaczył się wyraźnym spadkiem tempa wzrostu w porównaniu z 1997 rokiem (4%). Według prognoz OECD Europa - ze swoją stopą wzrostu 2,2% - będzie w świecie uprzemysłowionym rejonem najbardziej dynamicznym, przed Stanami Zjednoczonymi (1,5%) znajdującymi się w fazie "miękkiego lądowania" po ośmiu latach wybujałego wzrostu, oraz przed wciąż anemiczną Japonią (0,2%). Spora część Azji nadal pozostaje w szoku po kryzysie finansowym 1997 roku, nawet jeśli takie kraje jak Korea Południowa i Tajlandia wkraczają w etap kuracji. Z kolei Ameryce Łacińskiej, zwłaszcza Brazylii, wciąż grozi masowy odpływ kapitału. Afryka zaś zostanie szczególnie dotknięta spadkową tendencją cen surowców.Tak więc scenariusz globalny to wizja gospodarki światowej wciąż odnotowującej wzrost, ale - zdaniem pesymistów - zagrożonej generalną deflacją".Co będzie na rynku amerykańskim?Robert Samuelson, publicysta "The Washington Post": "Przez prawie cały 1998 rok myliłem się w swoich przepowiedniach, przynajmniej w odniesieniu do gospodarki amerykańskiej. Należałoby sobie życzyć, aby moje prognozy na 1999 r. również się nie sprawdziły, ponieważ nadal wróżę koniec wspaniałego amerykańskiego boomu lat dziewięćdziesiątych. Boom ten nie może wytrzymać ciśnienia w postaci recesji za granicą, rozdęcia cen akcji USA i nadmiernych wydatków konsumentów amerykańskich. Nieuchronnie dojdzie do regresu; recesja amerykańska pogorszy stan już i tak osłabionej gospodarki w innych krajach. Nie wystąpiło to w 1998 roku. Prawdopodobnie wystąpi w 1999 roku.Uważam, że gospodarka podlega prawu ekonomisty Herberta Steina z Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości: "Jeśli coś nie może trwać wiecznie, kiedyś się skończy".Obawiam się, że nie mogą trwać wiecznie dwa elementy boomu. Pierwszy z nich to potężny wzrost cen akcji. Indeks Standard & Poor 500 spółek USA wzrósł w 1998 r. o 27%. Był to kolejny rok wzrostu: w 1995 r. indeks ten wzrósł o 34%, w 1996 r. - o 20%, a w 1997 r. - o 31%. Przy obecnych cenach współczynnik P/E wynosi dla 500 spółek objętych powyższym indeksem około 31. Jest to poziom rekordowy.Drugim zjawiskiem jest szał wydatków amerykańskiego konsumenta. Stopa oszczędzania wynosi zazwyczaj 4-6% rozporządzalnego dochodu. W 1998 r. wyniosła niemal zero. Konsumenci w USA wydawali więc prawie 100% swoich bieżących dochodów (...). Obecnie tym czynnikiem, który podtrzymuje ufność konsumentów, jest... ich ufność. Gospodarka spisuje się świetnie, więc uważają, że tak będzie dalej. Bezrobocie jest niskie. Inflacja - minimalna. Oczekuje się dalszego spadku stóp procentowych. Ale niewiele zagrożeń 1998 roku przeminęło. Ogólnoświatowy nadmiar mocy produkcyjnych zwiększa się. Zagrozi to miejscom pracy i zyskom - tym filarom dobrego samopoczucia. Szał zakupów może się skończyć, akcje mogą spaść, może nastąpić recesja. Takie mam odczucie".Richard Waters, publicysta "Financial Times": "Amerykański konsument jeszcze się nie ustatkował. Po kolejnym roku szalonych zakupów, wciąż mu pozostało wiele siły nabywczej. Obniżki stóp procentowych spowodowały w IV kwartale rekordową falę hipotecznego refinansowania - właściciele domów zaczęli pospiesznie wykorzystywać te obniżki i tym samym zwiększać swoje rozporządzalne dochody. Dodajmy do tego taką korzyść, jak zniżka cen ropy naftowej (stanowiąca ekwiwalent obniżki podatków rzędu 80 mld dolarów) oraz nastrój ufności wypływającej z dobrej kondycji amerykańskiego rynku akcji, a stwierdzimy, że istnieją warunki pozwalające Amerykanom wciąż intensywnie wydawać swoje pieniądze.Nawet perspektywa spadku stopy oszczędzania poniżej poziomu zerowego nie musi zapowiadać końca boomu konsumenckiego. W kalkulacjach swego dochodu osobistego coraz więcej Amerykanów polega raczej na wpływach ze swoich inwestycji kapitałowych niż na swoich zarobkach. Stopa oszczędzania może więc jeszcze bardziej się obniżyć. Wielką niewiadomą jest rynek akcji. Jeśli ceny akcji spadną, ucierpi na tym samopoczucie konsumenta. Ale do wygaśnięcia szału wydatków może się przyczynić tylko o wiele silniejsza korekta na rynku akcji niż ta, którą przeżyliśmy na jesieni 1998 roku".A co ze wschodzącymirynkami?Z artykułu odredakcyjnego "The Economist""Optymiści wysuwają cztery argumenty za celowością inwestowania na tych rynkach od zaraz. Po pierwsze - pojawiają się oznaki, że gospodarka Azji Wschodniej wychodzi z dołka. Nadmiar mocy produkcyjnych i ciężar zadłużenia mogą przez jakiś czas opóźniać pełne ożywienie, ale większość krajów azjatyckich powinna odnotować co najmniej jakiś wzrost w drugiej połowie 1999 roku. Po drugie w dalszej perspektywie kraje te znów okażą się najszybciej rosnącymi gospodarkami świata. Po trzecie - banki centralne Ameryki i Europy obniżają stopy procentowe. Po czwarte - niektórzy sądzą, że ceny akcji na wschodzących rynkach są niskie, zwłaszcza w porównaniu z cenami akcji w USA. Ceny na giełdzie nowojorskiej - w porównaniu z zyskami spółek - są najwyższe od 1935 roku: współczynnik P/E wynosi 25. Dla porównania, w Brazylii, Chinach, Meksyku i Polsce - wynosi około 10. (...)W 1999 r. wschodzące rynki jako całość będą odnotowywać mniej więcej taki sam powolny wzrost, jak w 1998 roku, ale sytuacja będzie wyglądała różnie w różnych krajach. Azja spisze się lepiej niż inne wschodzące rynki, podczas gdy Rosja i spora część Ameryki Łacińskiej będą pogrążać się w recesji (...).Czy w wypadku krachu na Wall Street wschodzące rynki staną się dla inwestorów bezpieczną przystanią? Chyba nie. Gdyby ceny akcji w USA uległy załamaniu, niemal z pewnością pociągnęłyby za sobą ceny akcji na wschodzących rynkach. Gdyby bowiem niższe ceny akcji USA miały doprowadzić w tym kraju do recesji, to poważnie ucierpiałby na tym eksport krajów rozwijających się.W 1999 r. - po raz pierwszy od 1993 r. - wschodzące rynki akcji mogą nawet wypaść lepiej niż rynki akcji krajów rozwiniętych, a mimo to - rzecz smutna - mogą wciąż odnotowywać schyłek. Kolejna trwała hossa na wschodzących rynkach nie nastąpi dopóty, dopóki gospodarka światowa nie spocznie na mocnych podstawach i dopóki Ameryka nie przywróci równowagi swoim bilansom gospodarczym. Pewnego dnia wschodzące rynki mogą odzyskać swoje miejsce pod słońcem, ale najpierw muszą się rozejść chmury burzowe nad Wall Street".Jak nie prognozować następnego dziesięcioleciaFloyd Norris, publicysta "The New York Times":"W 1979 r. analitycy amerykańskiej gospodarki pomylili się w swoich prognozach na lata osiemdziesiąte, podobnie jak 10 lat później pomylili się w swoich prognozach na lata dziewięćdziesiąte (...).Główną kwestią roztrząsaną w 1979 r. było pytanie, czy w latach osiemdziesiątych rynek akcji odzyska rolę najlepszego miejsca lokowania pieniędzy, jaką odgrywał przez całe ćwierćwiecze od zakończenia II wojny światowej. Prognoza brzmiała: nie odzyska, lepiej inwestować w sektor paliw. W rzeczywistości w latach 80. akcje i obligacje stały się znakomitymi instrumentami lokaty kapitału, natomiast sektor paliw okazał się wielką czarną dziurą.W 1989 r. perspektywy przedstawiały się mniej klarownie. Okres lat 80. był dla rynku akcji wspaniały - indeks Dow Jones wzrósł o 228%, podczas gdy w latach 70. zaledwie o 7%. Jednakże gorzkie wspomnienia krachu 1987 r. były zbyt świeże, toteż niektórzy obserwatorzy rynku (w tym również ja) twierdzili, że w latach dziewięćdziesiątych akcje nie spiszą się tak znakomicie, jak w latach 80.Pomyliliśmy się. Jeśli pod koniec 1999 r. indeks Dow Jones utrzyma się na poziomie przekraczającym 6284 punkty, to lata dziewięćdziesiąte okażą się dla rynku akcji jeszcze lepsze niż lata osiemdziesiąte. Najbardziej pomyliliśmy się w prognozach dotyczących Japonii, którą wówczas uważaliśmy za najwspanialszą gospodarkę świata. Nikt nie spodziewał się potężnych kłopotów, w jakie wpadnie japońska machina gospodarcza (...).Jaki wniosek płynie z tych fatalnych pomyłek teraz, kiedy chcemy pokusić się o przewidywanie przebiegu następnego dziesięciolecia? Musimy być ostrożni z lansowaniem poglądów, które obecnie niemal powszechnie uważane są za prawidłowe. Oto trzy takie opinie, które przed upływem następnego dziesięciolecia mogą z powodzeniem wydać się śmieszne:l Rynek akcji będzie zawsze najlepszym miejscem dla długoterminowego inwestowania.l Inwestowanie w wysoko rozwiniętą technikę będzie przynosiło ogromne zyski, ponieważ sektor ten zwiększa produktywność gospodarki.l Bestia inflacji jest martwa".

Opr. Z.S.

Rada dla inwestora

Zaledwie trzy miesiące temu prezydent Clinton mówił o "najpoważniejszym kryzysie światowym ubiegłych 50 lat". Prezes Urzędu Rezerwy Federalnej Greenspan powiedział, że "jest rzeczą niewiarygodną, aby USA pozostały oazą prosperity". Przez cały sierpień, wrzesień i październik ub.r. plejada ekonomistów i prasa światowa nękały czytelników wizją kataklizmu - zapowiadały klęskę idei wolnego rynku, globalizacji gospodarki oraz kryzys systemu kapitalistycznego. Tymczasem w ciągu tych trzech miesięcy gospodarka amerykańska zdążyła utworzyć 600 tysięcy nowych stanowisk pracy, stopa bezrobocia spadła do 4,4 proc. (poziomu najniższego od 30 lat), a stopa inflacji spadła do 1,5 proc. w skali rocznej. Po silnej korekcie jesiennej na Wall Street, uważanej przez wielu za początek bessy, indeks Dow Jones szybko odzyskał wigor i znów zaczął bić rekordy. Już pod koniec listopada wielu prognostów zmieniło swoje przepowiednie, niektórzy jednak trwają przy swoim. Jak ma na to reagować przeciętny inwestor? Oto co mu radzi James K. Glassman, pracownik naukowy Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości i stały komentator inwestycyjny paru głównych dzienników amerykańskich: "Jakie wnioski płyną z tego burzliwego roku? Otóż powinieneś w maksymalnym stopniu zachowywać się jak Rip Van Winkle (tytułowy bohater opowieści amerykańskiego eseisty Washingtona Irvinga - człowiek, który chciał przespać, i rzeczywiście przespał, szmat swojego życia - przyp. PARKIET). Nie zwracaj uwagi na to, co dzieje się na rynku akcji. Przeglądaj tabele notowań raz w miesiącu, a jeszcze lepiej - raz w roku. Jeśli ktoś zakłóci twój błogostan informacją o nagłym spadku cen akcji, twoją natychmiastową reakcją powinno być: "To świetnie! Co staniało?"Sprzedawaj tylko wtedy, kiedy ze spółką, w którą zainwestowałeś, dzieje się coś rzeczywiście bardzo złego. Nie sprzedawaj tylko dlatego, że ceny jej akcji spadły. Wprost przeciwnie, kup ich jeszcze więcej. Jak pisałem we wrześniu, "sprzedawanie w przypływie paniki jest niemal zawsze błędem. W istocie rzeczy sprzedawanie jest błędem zawsze. Koniec, kropka".Pamiętaj, że inwestowanie to wyczerpująca historia, ale głównie z następującego powodu: co roku ceny na rynku kilkakrotnie spadają, a wówczas odczuwasz przemożną niemal chęć sprzedaży. Opierając się temu odruchowi, możesz sporo zyskać.Wszelkiego rodzaju prognozy rynkowe są bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Warren akomitszy inwestor naszych czasów - mówi, że już dawno doszedł do wniosku, iż "jedyną zaletą prognostów rynku akcji jest to, że w porównaniu z nimi wróżbici mogą się wydać godnymi szacunku".Aczkolwiek nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości, to jednak przeszłość służy dobrymi wskazówkami. Licząca dwa wieki historia rynku akcji pokazuje, że stopa zwrotu kapitału wynosiła średnio 11 procent rocznie. Oznacza to, że reinwestując dywidendy, mógłbyś czterokrotnie pomnożyć swoje pieniądze w ciągu 13 lat". Cóż do tego dodać? Autor lansuje powyższy pogląd od lat, powołując się m.in. na autorytet prof. Jeremy'ego Siegela z uniwersytetu pensylwańskiego, autora książki pt. "Akcje na długą metę", będącej apoteozą długoterminowego lokowania w akcje. Otóż do kolejnej refleksji zmusza fakt, że prof. Siegel - mistrz i idol Glassmana - we wrześniu br. obwieścił koniec rynku byka, zapominając - jak smętnie konkluduje jego uczeń - o głównych tezach swojej własnej książki!!

Reklama
Reklama
Gospodarka
Wspieramy bezpieczeństwo w cyberprzestrzeni
Gospodarka
Tradycyjny handel buduje więzi
Gospodarka
Branża piwna mierzy się z kolejnymi wyzwaniami
Gospodarka
Podatek Belki zostaje, ale wkracza OKI. Nowe oszczędności bez podatku
Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Reklama
Reklama