Przebieg zarówno poniedziałkowej, jak i wczorajszej sesji dowodzi, że rynek znalazł się w strefie równowagi. Niezbyt duże wahania indeksów oraz zachowanie rynku - przy spadku przewaga popytu, przy wzroście uaktywnienie się sprzedających - może świadczyć, że ruch wzrostowy zapoczątkowany w październiku zeszłego roku został skutecznie powstrzymany. To zaś z kolei potwierdza teorię o kształtowaniu się trendu horyzontalnego, którego obszar, na razie, możemy wyznaczyć między poziomami ok. 14 700, gdzie znajduje się ostatni lokalny szczyt, a 13 950 pkt. - na wysokości dołka z końca stycznia '99. W dalszym ciągu zatem, aż do momentu pojawienia się bardziej klarownego sygnału wyznaczającego kierunek rozwoju, możemy mieć do czynienia z dużą zmiennością. W obecnej sytuacji trudno też dostrzec impuls, który mógłby ponownie pobudzić rynek i wykreować bardziej trwałe wzrosty. Co prawda, nadal możemy spotykać się ze zwiększoną "popularnością" niektórych walorów, pojawiającą się na fali ewentualnych wezwań, fuzji czy pozyskania przez firmę strategicznego inwestora, ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż w większości przypadków odbywa się to na zasadzie gry emocji, a nie przesłanek fundamentalnych.Wyhamowanie wzrostów na GPW zbiegło się także z przesileniem na głównych rynkach światowych oraz z sukcesywnym odnawianiem się obaw o stan gospodarek Ameryki Łacińskiej. Dochodzi do tego jeszcze słabnące euro i zmienna koniunktura w Europie, a patrząc nieco bliżej, zły stan gospodarki czeskiej i słabnąca korona. Rozpatrując te fakty w obliczu ostatnich danych na temat deficytu na rachunku obrotów bieżących, który w minionym roku wzrósł do ok. 4,5% PKB, rodzi się obawa, że polska gospodarka może stać się bardziej czuła na zawirowania na innych rynkach wschodzących, a to w konsekwencji może pogorszyć klimat inwestycyjny.
.