Dla ekonomistów jest sprawą oczywistą, że dobra polityka gospodarcza to taka, która rozwiązuje problemy ogólne, a nie szczegółowe, która zapewnia dobre warunki rozwoju wszystkim sektorom, a nie wybranym enklawom. Zadaniem rządu musi być przede wszystkim utrzymanie równowagi makroekonomicznej, a nie spełnianie roszczeń takiej czy innej grupy nacisku. Ale sprawujący władzę politycy często wolą rozwiązywać problemy szczegółowe, by w ten sposób pokazać, że dbają o swych wyborców. Istnieje groźba, że w tym trudnym dla gospodarki roku takie działania będą się nasilały. Dbałość o wyborców, uleganie naciskom grup interesu może zakończyć się katastrofą, na której stracą wszyscy.Prognozy na nadchodzące miesiące są wciąż niejasne. Świat raczej nie pogrąży się w głębokiej recesji, skutki załamania się brazylijskiego reala okazały się mniej złowrogie, niż przewidywali przed paroma miesiącami prognostycy, ale też światowy wzrost gospodarczy będzie z pewnością wolniejszy niż w roku ubiegłym. Wszystko wskazuje na to, że wolniejszy też będzie od rządowych prognoz wzrost gospodarczy w Polsce. Utrzymanie dynamiki wyższej niż 3 proc. będzie i tak sporym sukcesem na tle regionu, pogrążonego w chaosie lub recesji. Byłby to też wzrost wyższy niż w Unii Europejskiej i w większości krajów zaliczanych do rynków wschodzących. Ale ostatnie lata przyzwyczaiły nas do wzrostu przekraczającego 5% i spowolnienie jest odczuwane jako porażka polityki gospodarczej. W dodatku rząd stoi wobec rosnącej presji wielu grup społecznych, niezadowolonych z niskiego tempa przyrostu dochodów (lekarze, nauczyciele), pogorszenia warunków gospodarowania (rolnicy) lub sfrustrowanych koniecznością restrukturyzacji branż (górnicy, hutnicy, pracownicy zbrojeniówki). Na to wszystko nakładają się niezbyt udolnie przeprowadzane reformy strukturalne i bałagan związany ze służbą zdrowia.W tej sytuacji pojawiają się głosy, że rząd powinien rozluźnić politykę budżetową, by w ten sposób stymulować popyt wewnętrzny, a przy okazji - zadowolić najbardziej palące roszczenia społeczne. Ledwo budżet został uchwalony, a już rozpoczyna się dyskusja o konieczności jego nowelizacji, która, rzecz jasna, będzie szła w kierunku rozluźnienia fiskalnego. Zdumiewające jest to, że w dyskusję tę włączają się niektórzy politycy Unii Wolności, reprezentując w sprawach budżetu stanowisko różne od stanowiska ministra finansów. Wydawać się mogło, że po doświadczeniach ostatnich dziesięciu lat, po naukach na błędach własnych i sąsiadów, liczba tych, którzy wierzą w możliwość zapewnienia dobrobytu dzięki wysokiemu deficytowi budżetowemu będzie malała. Nic podobnego. Rosną zastępy "cudotwórców", którzy są przekonani, że receptą na sukces jest wydawanie przez państwo sum większych od wpływających do państwowej kasy.Rozluźnienie polityki budżetowej, gdy na międzynarodowych rynkach finansowych trwa zamieszanie, a deficyt obrotów bieżących niebezpiecznie rośnie, byłoby działaniem bardzo nieodpowiedzialnym. Wzrost deficytu fiskalnego oznaczałby zwiększenie wydatków na obsługę długu publicznego i pogorszenie warunków gospodarowania. Deficyt w obrotach z zagranicą wciąż jest pokrywany napływem kapitału bezpośredniego i portfelowego. Ale to powoduje, że polska gospodarka staje się coraz bardziej uzależniona od tego strumienia. Rozluźnienie polityki fiskalnej byłoby przez zagranicznych inwestorów odebrane - tak jak w Rosji i Brazylii - jako dowód na to, że polska polityka wewnętrzna jest nieodpowiedzialna. Inwestorzy, którzy w ubiegłym roku ponieśli straty na wielu rynkach wschodzących, zareagowaliby w takiej sytuacji jednoznacznie - ograniczając inwestycje w Polsce. Nałożenie na siebie dwóch deficytów - wewnętrznego i zewnętrznego - grozi załamaniem gospodarki. Łatwo sobie wyobrazić, jakie byłyby skutki zmniejszenia napływu kapitału. Gospodarka musiałaby dostosować się do nowej sytuacji, gwałtownie zmniejszyć import i poprawić saldo na rachunku bieżącym. Te procesy dostosowawcze obserwowaliśmy w ostatnim roku choćby w Azji Wschodniej. Mają one dla gospodarki i społeczeństwa skutki bolesne - gwałtownie spada PKB i rośnie bezrobocie. Warto o tym pamiętać, zanim zaproponuje się zaspokojenie roszczeń takiej czy innej grupy społecznej kosztem całej gospodarki.

WITOLD GADOMSKI

publicysta "Gazety Wyborczej"