TKM
Reklama, promocja, marketing to terminy, z którymi żyjemy na co dzień, ale od niedawna. Uwzględniać te zjawiska muszą nie tylko producenci i handlowcy, ale także - działacze i politycy. A nawet redaktorzy.Od paru dni rozwija się w najlepsze kampania reklamowa, która ma napędzić klientów do drugiego filara reformy ubezpieczeń społecznych. Nawiasem mówiąc, nowe zjawiska w naszej wciąż zmieniającej się rzeczywistości rodzą nowe pojęcia - i nowe słowa, a nawet związki frazeologiczne. Ponumerowane filary, kasy chorych, komisja trójstronna, cztery reformy (czy ktoś jeszcze pamięta Bandę Czworga?), pakt dla przedsiębiorstwa a teraz, w planie, pakt dla rolnictwa. Powszechnie używa się pojęcia negocjacji. Negocjuje rząd z rolnikami, lekarze z rządem, Polska z Unią. Ja z moim redaktorem też negocjuję. Jednak w drugim filarze negocjacji nie będzie, klienci mogą przyjąć proponowane warunki lub nie. Wybrać droższy i pewny, albo tańszy - też pewny fundusz. Urząd nadzoru już na początku zakazał rozpowszechniania reklam, podających nieprawdziwe informacje, gdy tymczasem znany aktor mówi do nas z ekranu, że był już u niego akwizytor, no i że przekonany argumentami - aktor przystąpił do inkryminowanego PTE. Według ustawy tymczasem, sezon polowań na klientów rozpoczyna się 1 marca. Znana firma ubezpieczeniowa, sto siedemdziesiąt lat tradycji ma za sobą, kłusuje w zakazanym rewirze w najlepsze. Zachowuje się jak biały myśliwy na safari w dzikim, afrykańskim kraju. Przypomina to postępowanie innej potężnej firmy, która na początku dekady prowadziła lobbing w swoich sprawach na terenie parlamentu, a jej przedstawiciele dziwili się, że senatorowie głosują nad interesującą ustawą nie tak, jak oczekiwali przyszli inwestorzy. Ci zaś mówili, że w Burkina Faso bez trudu dało się tamtejsze władze przekonać.Marketing polityczny uprawiają wspólnie media i politycy. Każda gazeta stara się mieć swojego człowieka roku. Zdarza się niespodziewanie, że tego samego pacjenta wytypują dwa różne tytuły. Taki zabawny supeł zdarzył się i w tym sezonie, gdy tygodnik redaktora Króla uznał obecnego premiera za Człowieka Roku, i tygodnik redaktora Jonasa, który tego samego premiera uhonorował "Krzesłem roku". Tu małe przypomnienie: zeszłoroczne krzesło, przyznane Romanowi Klusce z Optimusa, pozostało w redakcji. Nagrodzony nie przyjechał po mebel.Uznanie dla polityków, którym media dedykują swoje cenne nagrody, to piękna rzecz. Wątpliwość budzi jednak widoczny koniunkturalizm i widoczna stronniczość. Tygodniki i miesięczniki mają potrzebę zaistnieć, nie jest to naganne, ale swój prestiż powinny chyba budować nie na nagrodach, a na obiektywnej informacji i bezstronności. Kiedy prześledzi się, rok po roku, laureatów dorocznych laurów, zaczynają rodzić się paskudne podejrzenia, że ktoś chce załatwić jakiś interes. Dziwiło nas podarowanie Marianowi K. mercedesa, ale nie budzi reakcji bezinteresowny, na pozór, tytuł Człowieka Roku.Może jednak być i tak, że anglojęzyczny tygodnik postanowił pójść pod prąd i wybrał krzesełko dla premiera dopiero wtedy, gdy popularność Osoby katastrofalnie spadła. Gdy tak zwani wszyscy jego właśnie zaczęli obciążać odpowiedzialnością za kiepski tryb wprowadzania czterech reform systemowych. Jeśli tak, to rzeczywiście nagroda dla premiera świadczy i o odwadze, i o bezkompromisowości, a także - o niezależności sądów redakcji.Prawdziwym bohaterem ubiegłego roku był np. nasz negocjator z Unią Europejską, któremu udało się zatrzeć złe wrażenie, spowodowane przez głupstwa tego czy innego ministra. Nagroda należałaby się ministrowi spraw zagranicznych, który pracowicie krążył między stolicami naszego kontynentu; nagroda mogłaby przypaść i ministrowi finansów, który jest najbardziej konsekwentnym członkiem gabinetu, oraz ministrowi pracy, próbującemu prowadzić lub pośredniczyć w negocjacjach. I więcej nikomu.A tak naprawdę to człowiekiem roku powinien zostać Pan Bóg, który to wszystko znosi z nieskończoną cierpliwością.
PIOTR