Mija prawie dekada od rozpoczęcia transformacji w Polsce, pejoratywnie nazwanej szokową. Wyniki gospodarcze i rezultaty polskich reform na tle innych krajów postsocjalistycznych zna każdy średnio zorientowany konsument w regionie i ekonomista w świecie. Szybko się jednak zapomina o tych, którzy tego szoku chcieli Polskę pozbawić, oraz argumentów, jakimi się posługiwali. Przypomnę kilka. Transformacja szokowa była zbyt radykalna, instrumenty polityki fiskalnej i monetarnej zbyt restrykcyjne, a koszty społecznie nie do zniesienia. Przedsiębiorstwa państwowe miały masowo upadać, a prywatyzacja miała tylko doprowadzić do masowych zwolnień i przejęcia majątku narodowego przez obcy kapitał.Obecnie zaczął się sezon na pakiety antyrecesyjne zgłaszane przez poprzednich krytyków terapii szokowej. Nowe (stare) argumenty są następujące: deficyt budżetowy jest zbyt niski (więc trzeba go powiększyć), stopy procentowe za wysokie (więc trzeba je obniżyć), kurs walutowy zbyt silny (więc trzeba go osłabić), przedsiębiorstwa i eksporterów czekają bankructwa, ponieważ mają trudności z (zawsze nieuczciwą) zagraniczną konkurencją (więc trzeba ich wspomagać kredytami i dewaluacją złotego). Coś to chyba przypomina.Problemem gospodarczym Polski ostatnich 4 lat jest zbyt szybko rosnący popyt wewnętrzny w stosunku do wzrostu PKB. W efekcie konsumujemy więcej artykułów krajowych oraz zagranicznych, niż powinniśmy, więc żyjemy trochę ponad stan - tak jak w latach 70., za I sekretarza PZPR Edwarda Gierka zaciągaliśmy kredyty zagraniczne, których znaczną część jako konsumenci przejedliśmy, a resztę stracił ówczesny rząd. Na popyt wewnętrzny składa się popyt gospodarstw domowych oraz sektora publicznego. Wzrost popytu gospodarstw domowych wynika ze wzrostu płac realnych oraz aprecjacji kursu złotówki, co jest zjawiskiem normalnym i pożądanym, jeśli tylko rośnie wydajność czynników produkcji (ludzi i kapitału), a tak właśnie jest w Polsce. Większy popyt sektora publicznego, wobec braku zrównoważonego budżetu państwa, przejawia się rosnącym deficytem budżetowym. Doprawdy trudno zakładać, że jest to zjawisko efektywne ekonomicznie, ponieważ należałoby założyć większą efektywność wydatków i transferów aparatu rządowego niż sektora prywatnego.Popyt gospodarstw domowych i rządu na artykuły zagraniczne oznacza wzrost importu i deficytu na rachunku obrotów bieżących, więc ograniczanie tego deficytu jest równoznaczne z ograniczaniem deficytu budżetowego, a nie z jego wzrostem. Pobudzanie polskiego eksportu, zwłaszcza metodami administracyjnymi (kredyty eksportowe, dewaluacja złotego) będzie tak długo nieskuteczne, jak długo polskie towary nie zaczną zdobywać uznania w świecie swoją jakością, a nie tylko i wyłącznie ceną. Poza tym, deficyt na rachunku obrotów bieżących będzie tak długo zjawiskiem trwałym, jak długo będzie napływał kapitał zagraniczny, skuszony wyższymi stopami zwrotu z inwestycji w Polsce.Obecnie ponosimy trud kolejnej fali reform, w tym chłodzenia gospodarki i przebudowy sektora publicznego. Stawką jest osiągnięcie poziomu rozwoju gospodarczego z pierwszej piętnastki krajów świata i to w ciągu jednego pokolenia! I jest to stawka większa niż polityczne kariery hamulcowych polskich reform, którzy mają chyba nadzieję na bardzo krótką pamięć nas wszystkich.
RAFAŁ ANTCZAK
Fundacja CASE