Praktyczne spojrzenie

Ostatnio przeczytałem całą serię artykułów na temat dostępu do giełdy przez Internet. Jest to w tej chwili szalenie modne i wydaje się być panaceum na wszystkie problemy związane z inwestowaniem w papiery wartościowe. Jakież to proste - po co nam pośrednictwo maklera, skoro możemy sami, znacznie taniej, złożyć dokładnie takie zlecenie, jakie chcemy i dokładnie wtedy, kiedy chcemy?Spójrzmy na to praktycznie. Czy rzeczywiście wszystko wygląda tak różowo, jak się na pierwszy rzut oka wydaje? Jak wynika z ostatnich doniesień z rynku amerykańskiego, gdzie inwestowanie za pośrednictwem Internetu jest bardzo popularne, pojawiły się tam takie same problemy, jak w przypadku tradycyjnego pośrednictwa domów maklerskich. Zdarza się więc, że przez pomyłkę zamiast kupić akcje - sprzedajemy albo że komputer złośliwie dopisał jedno zero i kupiliśmy dziesięć razy więcej akcji, niż chcieliśmy. A jak się dokładnie przyjrzeć, nie jest to wcale wina komputera, tylko niecierpliwego inwestora, który - nie mogąc doczekać się reakcji systemu - na wszelki wypadek jeszcze raz to zero nacisnął i zatwierdził transakcję, nie czekając, co pokaże się na ekranie komputera.Jeżeli składamy zlecenia za pośrednictwem domu maklerskiego, zdejmujemy z siebie ryzyko takich pomyłek - jeśli makler się pomyli, klienta niewiele to obchodzi, bo dom maklerski musi błąd naprawić. Praktyka wykazuje też, że z tym szybkim dostępem różnie bywa, nawet w przypadku znacznie lepszej niż u nas jakości łączy telekomunikacyjnych. I jak się można spodziewać, łączność zawodzi właśnie wtedy, gdy chcemy złożyć pilne zlecenie, bo natrafiliśmy na wspaniałą okazję.I w ten sposób doszliśmy do kluczowego elementu: że to klient chce wybrać moment zawarcia transakcji. A cóż to oznacza? Że zamiast złożyć zlecenie maklerowi i pozostawić mu zadanie jak najlepszego jego zrealizowania, sam cały dzień śledzi notowania i wykonuje pracę maklera. Ale ten klient jest fachowcem w jakiejś innej dziedzinie i zamiast wykonywać swój zawód, z którego przecież żyje, próbuje zastąpić maklera. To trochę tak, jak byśmy - chcąc wypić szklankę mleka - sami jechali na wieś wydoić krowę w przekonaniu, że zrobimy to lepiej niż jej hodowca.Jednak prawdziwe niebezpieczeństwo leży jeszcze gdzie indziej. Jest nim niesłychana łatwość zawierania transakcji. Efekt jest czysto psychologiczny, podobny do zachłyśnięcia się łatwością zakupów przy użyciu karty kredytowej. Dopiero gdy na koniec miesiąca przychodzi rozliczenie, łapiemy się za głowę, ileż to pieniędzy wydaliśmy bez sensu, kupując rzeczy zupełnie niepotrzebne. Pewnie byśmy ich nie kupili, gdybyśmy mogli się przez chwilę zastanowić, czy to rzeczywiście taka wspaniała okazja.Jak wykazuje praktyka, przy zawieraniu transakcji przez Internet znacznie łatwiej jest pogodzić się z wyższą ceną za kupowane akcje, bo cóż to za różnica wydać 100 zamiast 80 zł? Szczególnie, gdy tych złotych wcale nie widzimy? Gdy przychodzi otrzeźwienie - jest już za późno.Jakiś czas temu przedstawiłem przypadek inwestora, który bardzo aktywnie grał (właśnie: grał, a nie inwestował) na giełdzie. Pisał, że im dłużej śledził wyniki, tym większe ponosił straty. Ale to już jest dobry objaw - sam zorientował się, na czym polegał jego błąd. Zostawmy więc realizację zleceń maklerowi, tak jak rolnikowi zostawiamy dojenie krowy.

KRZYSZTOF GRABOWSKI

prezes Związku Maklerów i Doradców

Tekst stanowi wyraz osobistych poglądów autora.