Wyniki wczorajszego fixingu dla większości posiadaczy akcji były po prostu koszmarne. Szczególnie bolesne były duże spadki blue chipów, w tym kilka "maksów", między innymi niedawnych gwiazd - Banku Handlowego czy Jelfy. Ponadpięcioprocentowa deprecjacja głównych indeksów w pełni oddaje nastroje inwestycyjne, choć popyt widoczny na niektórych walorach może nieco zaburzyć ten pesymistyczny obraz. Wydaje się jednak, że w dalszym ciągu prowadzona jest gra "pod wezwania", co skutkuje ponadprzeciętną siłą pewnych papierów w stosunku do reszty rynku. Cała warszawska giełda już od pewnego czasu przejawiała oznaki słabości, między innymi reagując bardzo wstrzemięźliwie na sygnały ożywienia w Europie Zachodniej czy za oceanem. Wskazania płynące z analizy technicznej również nakazywały wzmożoną ostrożność, dlatego przedłużający się marazm stanowił pewne zaskoczenie. Możliwe że wczoraj rozpoczęła się realizacja pesymistycznego scenariusza, według którego WIG mógłby zejść do poziomu dna z początku października 1998 r. Według mnie jednak tak głębokie spadki nie miałyby uzasadnienia ani w stanie polskiej gospodarki, ani w aktualnym poziomie cen akcji na WGPW. Pamiętamy, że giełda nowojorska znajduje się w okolicach historycznego szczytu, a sytuacja ekonomiczna Stanów Zjednoczonych jest tak dobra, że o wiele lepsza pewnie już nie będzie. Z pewnością fakt ten został już zdyskontowany przez tamtejszy kapitał. Dlatego wycofywanie zysków w obliczu groźby wybuchu wojny w Kosowie jest zupełnie naturalne. Sytuacja Polski jest inna, więc spadki na naszym rynku, w moim przekonaniu, będą miały charakter krótkotrwały (jeśli będą kontynuowane), choć, jak widać było wczoraj, mogą być dość gwałtowne.

.