Pierwsza dekada

Pod koniec swej pierwszej dekady transformacja systemu pokomunistycznego w Polsce zaczęła tracić drugie zęby (mleczaki zgubiła gdzieś po pierwszych trzech latach). Zaczęła też powłóczyć nogami. Niedowidzieć. Plątać się. Czasem dość nieskładnie bełkotać. Zaczęła, krótko mówiąc, niedomagać ze starości.

I co tu zrobić z tym fantem? Tyle przecież zostało jeszcze do zrobienia. Tylko że transformacja najwyraźniej już sobie z tym nie poradzi. Odgruzowywanie po komunizmie, dźwiganie ciężarów, już nie na jej siły. Wszystko idzie teraz kochanej transformacji z oporami, wolno, nieporadnie. Nie wykazuje kochana transformacja nawet krzty entuzjazmu dla swojej wiekopomnej misji przerobienia każdego zramolałego homo sovieticus na rzutkiego homo oeconomicus. Czy tak musi być? Czy takie są prawa natury, których przeskoczyć nie sposób? Dlaczego transformacja tak szybko nam stetryczała, że - wygląda - niedługo chyba odwali kitę?Z tym uczonym pytaniem zwróciłem się do znanego i powszechnie respektowanego badacza zagadnień transformacji, profesora S. A oto, w pewnym rzecz jasna skrócie, wyczyszczony z nadmiaru uczonych terminów, pozbawiony zrozumiałych w pewnych okolicznościach wulgaryzmów, wywód profesora na temat starzenia się transformacji systemowej w Polsce.- Mój drogi. Nie płacz. Z żalu nie skowycz. Transformacja, widzisz, powinna być poddana eutanazji już w okolicach 1993 roku. To wtedy się skończyła. Wyczerpała się. Wraz ze wzrostem gospodarczym Polska straciła status emerging market i stała się zwykłym, zacofanym converging market. Ale transformacja była nadal potrzebna politykom. Była też potrzebna wielu ludziom w Polsce. Do czego? Ano do tego, żeby usprawiedliwiać bajzel, niekonsekwencję, długie okresy zastoju i nic nierobienia, a nawet ostrożnego tu i ówdzie cofania się. W warunkach transformacji nic nie jest łatwe. Nic nie jest zwyczajne. Wręcz przeciwnie wszystko jest niezwykłe. Transformacja to jest pojęcie wytrych, klucz do wszystkiego: do sukcesów i niepowodzeń. Spodziewam się nawet, że transformacja w Polsce będzie wiecznie żywa. Słowem: nastąpi taka leninizacja transformacji. Przekonasz się, gdy będziecie organizować w tej waszej Fundacji CASE kolejną międzynarodową konferencję, tym razem z okazji drugiej dekady transformacji. Bo chyba do tego czasu dociągniesz, co?Wywód profesora S. zmierzał najwyraźniej do tego, by zwalić transformację z cokołu, nie mumifikować biduli, godnie pochować i jeszcze starannie udeptać ziemię. Brzmiało to dość rozsądnie. Tylko po co to robić? Czy to naprawdę takie ważne? Przecież bez uciekania się do zaklęcia transformacji, trzeba byłoby poradzić sobie z pytaniem: dlaczego? Dlaczego idzie nam tak ciężko, skoro to nie znój transformacji powstrzymuje marsz Polski do normalnego kapitalizmu? Kogo obciążyć winą za nasze zmęczenie? Co niby miałby nam dać pochówek nieboszczki transformacji? Przecież to tylko gesty. Jedynie słowa.- Mój drogi. Pytasz o to, jak żyć bez transformacji? Normalnie. Tak samo jak bez wódki, papierosów, bez narkotyków. To się naprawdę udaje znakomitej większości ludzi. Ucieczka w transformację nie jest nam do niczego potrzebna. A idzie ciężko, bo dużo knocimy. Za mało się staramy. Jesteśmy wiecznymi malkontentami. Wybieramy złych polityków, którzy nominują swych jeszcze gorszych kolesiów. I tak dalej. Co to wszystko ma wspólnego z transformacją? Guzik. Nic nie ma wspólnego. Transformacja już się skończyła. Musimy zaakceptować tę prawdę, bo inaczej korzystając z fałszywego alibi, nadal będziemy marnować czas. Będziemy też się samorozgrzeszać z zaniechania. Będziemy kultywować fikcję naszego szczególnego położenia. Będziemy narkotyzować się nieprawdą.Słuchając tej namiętnej filipiki przeciw mitowi transformacji, zrozumiałem, dlaczego niektórzy nigdy nie mogliby zostać prezydentami, premierami, wicepremierami, ministrami, wiceministrami, parlamentarzystami, a nawet dyrektorami departamentu też chyba nie.

JANUSZ JANKOWIAK