Na pytanie zawarte w tytule usiłowali odpowiedzieć przedsiębiorcy i menedżerowie, zaproszeni do dyskusji przez Krajową Izbę Gospodarczą. Przypomnijmy, że Nokia to międzynarodowy koncern, zajmujący miejsce w pierwszej światowej setce pod względem kapitalizacji i obrotów, którego ojczyzną jest licząca 5 milionów mieszkańców Finlandia.

Większość uczestników dyskusji zgodziła się z trzema stwierdzeniami: po pierwsze, polskie korporacje mają relatywnie niewielkie rozmiary, a więc polskiej Nokii po prostu nie ma. Po drugie, nie jest to dla polskiej gospodarki dobre. Po trzecie, polityka gospodarcza powinna sprzyjać wzrostowi rodzimych firm, które będą w stanie konkurować z takimi gigantami, jak Nokia czy koreańskie chaebole. Niezupełnie zgadzam się z tymi stwierdzeniami.Fakt, że w Finlandii, Norwegii czy Korei Południowej powstały ogromne korporacje, które swym zasięgiem działania objęły cały świat, jest rzecz jasna wymowny. Dlaczego podobnej drogi sukcesu nie miałyby powtórzyć firmy polskie? Ekspansja jest jednym z celów istnienia firmy, a menedżerowie uznają ją za wartość samą w sobie. Można jednak postawić inne pytanie - jakie korzyści i jakie koszty przynosi gospodarce ekspansja firm narodowych? Korzyści, jakie uzyskuje firma, nie są przecież równoznaczne z korzyściami całej gospodarki. Możliwe są takie sytuacje, gdy firma rozwija się kosztem gospodarki. Nawet jeśli koszty tego procesu będą po pewnym czasie zwrócone (na przykład poprzez wzrost zdolności konkurencyjnych gospodarki, zdobywanie nowych rynków, poprawę poziomu technicznego itp.), to wcale nie jest przesądzone z góry, że promowanie za wszelką cenę firm będzie dla gospodarki zawsze opłacalne.W Polsce w ostatnich dziesięciu latach były dwa sposoby wyłaniania się dużych, jak na nasze warunki, firm. Pierwszym i częstszym były przekształcenia własnościowe, drugim - ekspansja firmy prywatnej od założenia. Po okresie gospodarki państwowej odziedziczyliśmy kilka tysięcy dużych i średnich przedsiębiorstw, w tym kilkadziesiąt monopoli lub prawie monopoli, które po sprywatyzowaniu stały się firmami rynkowymi, mającymi znaczne rozmiary. Spora ich część w trakcie prywatyzacji była przejmowana przez koncerny zagraniczne lub też stawała się spółkami publicznymi o rozproszonym akcjonariacie. Jedynie niewielka część spółek sprywatyzowanych kapitałowo dostała się w ręce polskich przedsiębiorców i firm. Co więcej - kilka dużych holdingów, biorących udział w procesie prywatyzacji, jest w trakcie przejmowania przez kapitał zagraniczny. Podobny los spotkał niektóre firmy prywatne, które powstały w ostatnich latach i zdecydowały się na podniesienie kapitału poprzez giełdę. Polska Nokia nie ma zatem szansy powstać, gdyż wcześniej jest połykana przez zagranicznego konkurenta. Dla jej powstania i rozwoju konieczna jest zatem interwencja państwa i utrzymanie znacznych preferencji dla polskich firm w trakcie prywatyzacji, a także już po zakończeniu tego procesu. Należałoby na przykład wyznaczyć obszary, które powinny pozostać w polskich rękach. To trzeba byłoby sprecyzować w procedurach prywatyzacyjnych. Polskie firmy (nie wszystkie - tylko te, z których państwo chciałoby wyhodować duże korporacje) byłyby preferowane przy zamówieniach publicznych, otrzymywałyby ulgi podatkowe, do nich by szły kredyty państwowych banków. Krótko mówiąc, państwo (czyli konkretnie rząd) z góry by wyznaczyło zwycięzców gry rynkowej. W taki właśnie sposób powstały koreańskie chaebole. Ich siłę znamy. W ostatnim roku poznaliśmy także słabości.Pozostaje pytanie o koszty i o realność takiej strategii wzrostu gospodarki i firm. Do tego, że koszty "hodowli zwycięzców" byłyby ogromne, nie trzeba przekonywać. Szczupłe zasoby kapitałowe kraju, a także gwarantowane przez państwo zagraniczne kredyty, byłyby alokowane nie na zasadach rynowych, ale trafiałyby do z góry określonych firm. Płacilibyśmy za to wolniejszym wzrostem.A realność takiego scenariusza? Koreańskie konglomeraty były osłaniane przez niedemokratyczne państwo. Na dłuższą metę doprowadziło to do przenikania sfery gospodarki i polityki, do zawikłanych układów korupcyjnych. W Polsce, gdzie korupcja też jest wielka, a politycy nadzwyczaj interesują się sytuacją w niektórych firmach i ich radach nadzorczych, rotacja elit politycznych na skutek demokratycznych wyborów uniemożliwia utrwalenie się "kolesiowego kapitalizmu". Cieplarniane warunki, w których z góry wybrane firmy mogą rosnąć, są zatem nietrwałe. Na szczęście.

Witold Gadomski

publicysta "Gazety Wyborczej"