Faksem z Gdańska
Mieszanie publicznego z prywatnym budzi w Polsce złe skojarzenia. Nie tylko zresztą w Polsce. Słowacy powiadali w czasach socjalizmu: "kto nie okrada państwa, ten okrada własną rodzinę". Był to najkrótszy wykład socjalistycznej moralności. Czerpanie prywatnych korzyści z mienia publicznego, traktowanego jako mienie niczyje, było stylem życia i przeżycia milionów ludzi. Od pospolitej, wszechobecnej fuchy czy "wynoszenia za bramę", prywatnych praktyk i korepetycji w publicznych gabinetach, po budowę willi kacyka przez podległych pracowników lub żołnierzy. Takie jest dziedzictwo socjalizmu, trudne do wykorzenienia. Do tego dokłada się wspomnienie drugiej połowy lat 80., kiedy rozpleniły się nowe formy pasożytowania na organizmie firm państwowych, połączone z przejmowaniem kawałków majątku, określane zbiorczo pojęciem uwłaszczenia nomenklatury. Po 1989 roku mamy niezbyt budujące doświadczenie mieszanych form własności. Dość często akcjonariusze sprywatyzowanej firmy koegzystują z resztówkami Skarbu Państwa. Współżycie jest uregulowane przepisami Kodeksu handlowego, ale widać, że stykają się dwa światy. Inna jest natura prywatnej własności i gospodarowania własnymi pieniędzmi, a inna jest logika zarządzania publicznym majątkiem i dysponowania publicznym groszem. Stąd nieufność wobec mieszania jednego z drugim, potęgowana przez złe skojarzenia z przeszłości.A jednak jesteśmy skazani na łączenie ognia z wodą przy wielkich projektach infrastrukturalnych. Pod takim właśnie wezwaniem - partnerstwa publiczno-prywatnego (public-private partnership) - odbyła się 10-12 maja 1999 roku wielka konferencja w Warszawie. Tłumy zainteresowanych z wszystkich zakątków Europy Środkowowschodniej oraz obecność międzynarodowych organizacji finansowych mówiły same za siebie. Jedni stają wobec dylematu nieograniczonych potrzeb i braku pieniędzy. Drudzy szukają w naszej części świata dobrych, rentownych projektów z udziałem państwa. Pisałem niedawno o konieczności wyjścia poza ograniczenia budżetowe w infrastrukturze miejskiej. Ale najbardziej aktualny i potrzebny Polsce projekt, którego rozwiązanie wymaga woli politycznej oraz zespolenia publicznych i prywatnych pieniędzy, to oczywiście budowa autostrad. Inni budują, my dyskutujemy, kolejni ministrowie przyuczają się w temacie, czas leci. Wiemy już, że w naszych warunkach nie sprawdza się obrana w latach 1993-94 koncepcja przerzucania całości ryzyka na prywatnych koncesjonariuszy (model BOT). Jest uświadomiona konieczność modelu partnerskiego (PPP), ale nie ma działania. W Warszawie zaprezentowano tyle rozwiązań i praktycznych wariantów, że wystarczy wybrać coś, co najlepiej pasuje do naszych warunków. Na kolejną konferencję nie ma już czasu...
JANUSZ LEWANDOWSKI