Praktyczne spojrzenie
W krótkim odstępie czasu uczestniczyłem w dwóch seminariach zorganizowanych przez studentów ekonomii i dziedzin pokrewnych. Szczególnie chętnie pojechałem na pierwsze z nich, gdyż odbywało się w Polanicy i dzięki temu mogłem sobie przypomnieć góry, w których niegdyś spędzałem prawie każdą sobotę i niedzielę.Tak mi się spodobał entuzjazm uczestników seminarium i zaangażowanie jego organizatorów, że z przyjemnością przyjąłem zaproszenie na podobne spotkanie, tym razem już na nizinach, czyli w Radomiu. To ostatnie seminarium dało mi okazję do przemyśleń nad krótką historią współczesnego rynku kapitałowego w Polsce, a w szczególności nad karierami pierwszych maklerów i doradców. Co prawda, ta historia wcale nie jest taka krótka, gdyż wkrótce po obchodach piątej rocznicy istnienia Giełdy obchodziliśmy 180. rocznicę jej utworzenia. Ta paradoksalna rozbieżność rocznic - od 5 do 180 - wynika z długiej przerwy w funkcjonowaniu warszawskiej Giełdy. Było to też przyczyną, że gdy reaktywowano w Polsce zawód maklera, giełda przyciągnęła ludzi z różnych środowisk, niekoniecznie ekonomicznych, gdyż tych nie było skąd brać, skoro gospodarka rynkowa dopiero powstawała.Do mnie pierwszy sygnał zmian dotarł, gdy mój przyjaciel informatyk został z dnia na dzień prezesem banku. Jeszcze kilka dni przed tą nominacją mówił mi, iż nie wyobraża sobie pracy poza uczelnią, a tu się okazało, że świetnie sobie radzi w finansach. Jeszcze nie zdążyłem się otrząsnąć z zaskoczenia, gdy sam zostałem maklerem, mimo że - przy moim chemicznym wykształceniu - dopiero co zarzekałem się, że co jak co, ale w finansach na pewno pracować nie będę. W podobny sposób na ten rynek trafili geografowie, leśnicy, filologowie i inni - wszyscy ci, którzy chcieli poznać smak czegoś nowego, co dopiero powstawało i nikt nie był pewny, co tak naprawdę z tego wyniknie.Wszystkich nas łączyła chęć poznania czegoś nowego, zbudowania czegoś zupełnie od podstaw. Tego wszystkiego uczyliśmy się sami, gdyż odpowiednie kierunki studiów dopiero powstawały. Nie było skąd czerpać wzorców, więc sami je tworzyliśmy i testowaliśmy w praktyce. No i jednak się udało. Teraz maklerzy z niskimi numerami licencji zasiadają w radach nadzorczych i zarządach wielu spółek oraz innych instytucji, w których znajomość zagadnień rynku kapitałowego jest bardzo ceniona.Dlatego z pewnym niepokojem jechałem na te studenckie seminaria. Bałem się trochę, że przyszłe kadry będą, co prawda, bardzo profesjonalne, ale pozbawione tego elementu romantyzmu, który nam towarzyszył przy budowaniu rynku kapitałowego. No i na szczęście srodze się zawiodłem - spotkałem tam wielu młodych ludzi o szerokich horyzontach i otwartych umysłach, pełnych zapału i naturalnej ciekawości nowych zagadnień, jakie się bez przerwy pojawiają i - mam nadzieję - będą się stale pojawiać.Bowiem giełda bez przerwy się rozwija. Co chwilę powstają nowe instrumenty finansowe, nowe pomysły na uatrakcyjnienie obrotu, na przyciągnięcie nowych inwestorów i nowych spółek. Potrzeba nam wielu profesjonalistów, ale takich czasem nieco postrzelonych i pełnych zapału, co to nie wiedzą, że czegoś nie da się zrobić - i właśnie dlatego im się udaje. Dzięki tej nieustannej inicjatywie giełda i cały rynek kapitałowy są czymś żywym i stale atrakcyjnym, przyciągającym fachowców i pasjonatów, którzy - jak mawia mój zaprzyjaźniony artysta-malarz - czują tę chemię...
KRZYSZTOF GRABOWSKI
prezes Związku Maklerów i Doradców
Tekst stanowi wyraz osobistych poglądów autora