Nastroje na warszawskiej giełdzie utrzymują się na wyjątkowo dobrym poziomie, jeśli uwzględnić fakt, że inwestorzy amerykańscy ostatnio tracą hart ducha. Zdziwienie byłoby jednak nie na miejscu. Istotna rozbieżność, zarówno cykli giełdowych, jak i gospodarczych (jeśli można pokusić się o porównanie gospodarki dojrzałej z dopiero powstającą) sprawia, że nadchodzi czas, gdy prawdopodobne staje się osłabienie zależności pomiędzy naszymi rynkami. Amerykanie po obniżce podatków w latach osiemdziesiątych zanotowali niemal dekadę bezprecedensowego wzrostu i nadwyżkę budżetową. Obecnie wydaje się, że maszyna gospodarcza nieco zwalnia i zapewne znajdzie to swoje odbicie w spadku kursów akcji i podwyżce stóp procentowych. Lecz równocześnie ostatnia dekada wychowała tłumy inwestorów, których krociowe zyski co najwyżej nieco się zmniejszą, lecz z pewnością nie zostaną poważnie naruszone. Czy ci ludzie zgodzą się, by ich środki trafiły na rynek obligacji? Przy wyższych stopach z pewnością znajdzie się spora grupa takich, którzy przejściowo zaakceptują to rozwiązanie. Przeważająca większość zechce jednak pozostać przy tym, co zna i ceni - czyli przy inwestycjach w akcje. Z jednej strony, ograniczy to skalę spadku na lokalnym rynku, z drugiej, spowoduje zainteresowanie innymi rynkami. Widzę tu dużą szansę także dla naszej giełdy - przy słabych wynikach w końcówce zeszłego roku, nawet nie poprawiając wyników, nasza gospodarka wyśle w świat sygnał zachęty w postaci wzrostu PKB. Równocześnie Europa typowana jest jako kolejny ośrodek globalnego wzrostu, jest więc naturalnym celem inwestycji. Atut ten opiera się jednak na wiarygodności, a tą ostatnia decyzja Włoch mocno zachwiała. Słabe euro sprzyja bowiem olbrzymiemu eksportowi UE, lecz zagrożenie "radosną twórczością" rządów może zakłócić oczekiwany powrót gospodarczej prosperity.Czyli krótko - moim zdaniem czas łowów już blisko. A kto nie napcha spiżarni zwierzyną, która sama się naprasza, później może bardzo długo czekać na dogodną sposobność.
.