Co mnie zastanawia
Od pewnego czasu zastanawia mnie, w co zainwestują nasze pieniądze fundusze emerytalne i jakie będą tego inwestowania konsekwencje. Oczywiście, pytanie to zyska na aktualności wówczas, gdy ZUS-owi uda się w końcu przekazać składki na konta funduszy. Struktura portfeli jest dość ściśle określona ustawowo. Wydawało się, że w ramach tych limitów jest spore pole manewru. Okazało się jednak, że nieco się ostatnio zawęziło, wskutek braku precyzji zapisów ustawy lub interpretacji UNFE. Wątpliwości dotyczą wyceny bonów skarbowych. Ciekaw jestem, jak będzie w przypadku instrumentów bardziej skomplikowanych.
Strategie inwestycyjne towarzystw emerytalnych zostały dość mocno ukierunkowane, by nie powiedzieć, wręcz zdeterminowane regulacjami ustawowymi. I to podwójnie. Po pierwsze bowiem, zostały narzucone ogólne proporcje zaangażowania środków w odpowiednie rodzaje instrumentów finansowych. Po drugie zaś, niewinny z pozoru i mający na celu ochronę kapitału przyszłych emerytów zapis, nakazujący funduszom, które uzyskają wyniki wyraźnie odbiegające w dół od średniej, wyrównywanie różnicy ze środków własnych, skłania raczej do zachowań asekuracyjnych i powielania strategii funduszy posiadających największe aktywa. A więc do działań korzystnych dla funduszy, niekoniecznie zaś dla przyszłych emerytów.W ramach tych ograniczeń większość funduszy sformułowała własne strategie. Są one, oczywiście, zróżnicowane, jednak posiadają jedną cechę wspólną - prawie wszystkie deklarują udział akcji spółek giełdowych w portfelu na poziomie znacznie niższym niż dopuszczalny ustawowo. Taka struktura portfela powoduje, że jest on mało agresywny. Spełnia być może warunek bezpieczeństwa lokat w potocznym znaczeniu. Argumentem przemawiającym za niskim udziałem akcji jest - zdaniem zarządzających - niski poziom ryzyka takiego portfela. Czyżby więc zarządzający byli jeszcze bardziej ostrożni niż - wydawałoby się - superostrożny ustawodawca? Czy może jest to skutek asekuracyjnej postawy, nastawionej na minimalizację ryzyka uszczuplenia kapitałów funduszy w przypadku osiągnięcia gorszych efektów? Zresztą ciekaw jestem, jakie przesłanki przemawiają za tym, by portfel składający się w 20% z akcji spółek giełdowych i 80% z innych instrumentów uznawany był za bardziej bezpieczny niż taki, w którym proporcje te wynoszą odpowiednio 40% i 60%. Czy stoją za tym jakieś wyliczenia, czy też może jedynie czyjaś intuicja? Dość komicznie brzmią przy tym argumenty, że klienci funduszy preferują bezpieczeństwo.Pomińmy jednak takie niuanse, podobnie jak proporcje między ryzykiem a zyskiem z różnych portfeli, stanowiące podstawę każdego sensownego zarządzania środkami. Cóż bowiem począć w sytuacji, gdy jeden z najbardziej bezpiecznych i tym samym pożądanych przez zarządzających rodzaj papierów wartościowych, czyli bony skarbowe, okazuje się nie tak bardzo atrakcyjny i to ze względu na absurdalną metodę wyceny, zakładającą liczenie ich wartości w cenie nabycia aż do terminu wykupu lub sprzedaży na rynku wtórnym. Zresztą ten sposób wyceny na razie przeszkadza jedynie funduszom w wykazywaniu się wzrostem wartości aktywów w krótkim okresie, a więc utrudnia osiąganie efektu marketingowego. Czy to wystarczający powód, by rezygnować z tych papierów? W przypadku bonów można ratować się kupowaniem papierów o krótszych terminach wykupu. Co jednak zrobić, gdy tak samo będą wyceniane np. 10-letnie obligacje skarbowe (czyli superbezpieczne) nabywane z dyskontem? Dla klientów funduszy problem ten będzie mieć znaczenie dopiero w momencie, gdy zgromadzone środki będą przekazywane do zakładów wypłacających emeryturę. Miejmy nadzieję, że do tego czasu sposób wyceny zmieni się na bardziej sensowny.Tymczasem występują problemy innego rodzaju. Na razie składki przyszłych emerytów nie trafiają do funduszy, gdyż tempo ich przekazywania przez ZUS jest iście ślimacze i nie wiadomo, kiedy stan ten ulegnie poprawie. W gruncie rzeczy wydaje się, że nikogo to specjalnie nie martwi. Większość przyszłych emerytów nie jest pewnie zorientowana, co się dzieje. Fundusze, choć muszą ponosić koszty skalkulowane w stosunku do nieco innych warunków, specjalnie się nie denerwują i doskonaląc swoje strategie, przekazują okruchy składek do banków. ZUS przyznaje się częściowo do winy i płaci odsetki. Pełnomocnik rządu ds. reformy emerytalnej w niedawno opublikowanym wywiadzie wyraziła swoje zadowolenie z obecnego stanu rzeczy, stwierdzając: "spodziewałam się większych kłopotów". Wypada pogratulować dobrego samopoczucia. Wszystko idzie normalnie, mamy przecież czas. Cóż znaczy małe opóźnienie w inwestowaniu składki wobec wieloletniego okresu, jaki mamy przed sobą. Kiedyś wszystko się wyrówna.Jeśli zabraknie bezpiecznych instrumentów na rynku, to Ministerstwo Finansów gotowe jest wyemitować specjalnie dla funduszy długoletnie obligacje, poza tym zawsze można ulokować sporą część środków w bankach (bezpiecznych!). Tylko czy do realizacji tak wyrafinowanych strategii potrzebne są fundusze?
ROMAN PRZASNYSKI