Gwoździe w mózgu

Aktualizacja: 05.02.2017 21:24 Publikacja: 17.06.1999 10:52

TKM

Epoka transformacji, którą przeżywamy od dziesięciu lat, naznaczona jest nie tylko przez starania o przekształcenie całej rzeczywistości, ale przede wszystkim przez zmiany w skali mikro, na poziomie firm na przykład. Ten segment życia gospodarczego znaczą także bankructwa. Zazwyczaj u ich źródeł leżały tak zwane przyczyny obiektywne: idiotyczny asortyment produkcji, przestarzały park maszynowy, archaiczny styl zarządzania. Wszystko - odziedziczone po ancien regime'ie. Bywają jednak i bankructwa na własne życzenie, choć i w tych przypadkach praprzyczyną jest stan świadomości, jaki w legacie po starych czasach przejęliśmy.

Będzie to opowieść o takim właśnie upadku.Była sobie w Krakowie fabryka, wytwarzająca aparaturę pomiarową, a więc różne czujniki, liczniki i inne aparaty, które sprzedawała nie tylko w kraju, ale i na rynkach najbardziej wymagających. KFAP, ongiś państwowe przedsiębiorstwo, dziś spółka akcyjna, szczyci się certyfikatem ISO. Przed kilkoma dniami WZA fabryki, w której 33% akcji ma V NFI, podjęło decyzję o likwidacji spółki. Suchy termin prawniczy, za którym kryje się krótka, lecz intensywnie barwna historia. Przed czterema laty ówczesny zarząd spółki podpisał ze związkami zawodowymi, działającymi w KFAP, niezwykły układ zbiorowy. Gwarantował on otóż na pierwszy kwartał 1996 roku średnią płacę w fabryce na poziomie średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw, zaplanowanej w budżecie państwa na ten okres. I zobowiązywał zarząd firmy do kwartalnej indeksacji wynagrodzeń. W sytuacji firmy, która działa na coraz trudniejszym, silnie konkurencyjnym rynku, było to zobowiązanie zabójcze. Tym bardziej że wszelkie sądy i arbitraże uznawały, iż indeksowanie należało się pracownikom i później, już po 1996 roku. Rosnące koszty przy coraz trudniejszym rynku, to prosta droga do bankructwa. Podejmowano wprawdzie próby ratowania, ale skończyły się one wywiezieniem kolejnego prezesa na taczkach. Obecny prezes, gdy tylko nastał w fabryce, sfotografował się, na wszelki wypadek, na tych samych, historycznych taczkach, a to dla odczarowania i oswojenia - siebie z wehikułem.Związki zawodowe mają prawo i obowiązek bronić uprawnień pracowniczych i walczyć o jak najwyższe dla nich płace. Ale, ponieważ podstawowym prawem pracownika jest prawo do pracy, winny dbać też o to, by kura mogła nadal znosić jaja. W Krakowie kura został zarżnięta, przy wydatnej pomocy związków właśnie. I to jest cały morał tej historii.Opisany sposób myślenia - rewindykacja za wszelką cenę - charakteryzuje wielu działaczy, nie tylko związków pracowniczych, ale i rolniczych. W ubiegłym roku chłopscy związkowcy z zapałem wysypywali na tory pszenicę i kukurydzę, importowane z Węgier, bo cena ziarna była zbyt konkurencyjna. Domagali się kwot importowych i ceł zaporowych, które rząd, po serii blokad, wprowadził tej wiosny. Konkurencyjny import stanął, ale za kilka dni stanie też eksport żywności. Węgrzy bez wahania wprowadzili retorsje, w postaci ceł na nasze produkty rolne. Ponieważ nie będzie można ich teraz sprzedać na Węgrzech, zapewne pojawią się na rynku krajowym. Z wiadomym skutkiem - cenowym. Korzystnym dla konsumentów, lecz bardzo szkodliwym dla rolników. Którzy będą domagali się interwencji od ministra Balazsa, a winą za nie sprzedane mleko, ser czy jogurty obciążą rząd, a zwłaszcza tego znienawidzonego przez nich Balcerowicza.Oczywiście, rolnikom łatwiej niż pracownikom krakowskiego KFAP-u, są przecież tak liczni, że ich problem nabiera wymiaru nie tylko społecznego, lecz i politycznego. Zgodnie z zasadą dawnego szefa Radiokomitetu, który mawiał, że gdy ktoś wbija jeden gwóźdź, to jest tylko jego sprawa. Ale gdy milion ludzi wbija milion gwoździ, to już jest polityka.Rolnikom może zresztą się poszczęści: projekt rozwiązania ich kłopotów, politycznego, na razie, wymyślił Aleksander Małachowski. Przeczytał on otóż wyniki sondaży preferencji wyborczych i zauważył, że poparcie dla rządzącej koalicji spada, rośnie zaś poparcie dla opozycji. Władza wyczerpała swój kapitał, uznał były poseł, czas więc ją zastąpić koalicją robotniczo-włościańską. Nie wiem, czy - po ewentualnej zmianie warty, gdy preferencje znów się odwrócą, co jest normalną regułą, zwłaszcza przy wprowadzaniu głębokich reform ustrojowych - z równym przekonaniem będzie nawoływał do kolejnej zmiany. Lub co odpowie politykom, którzy podobnie zinterpretują niesprzyjające nowej władzy badania opinii publicznej.

Piotr Rachtan

PS Tytuł powyższego felietonu pożyczyłem od Stefana Kisielewskiego, mistrza gatunku.

Reklama
Reklama
Gospodarka
Wspieramy bezpieczeństwo w cyberprzestrzeni
Gospodarka
Tradycyjny handel buduje więzi
Gospodarka
Branża piwna mierzy się z kolejnymi wyzwaniami
Gospodarka
Podatek Belki zostaje, ale wkracza OKI. Nowe oszczędności bez podatku
Gospodarka
Estonia i Polska technologicznymi liderami naszego regionu
Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Reklama
Reklama