Tydzień w gospodarce
Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, jakie są przyczyny wzmacniania złotego oraz jak trwałe jest to zjawisko. Złoty wzmacnia się przede wszystkim pod wpływem zapowiedzi, że na nasz rynek wpłynie kilka miliardów dolarów (mówi się o 4) na zakup akcjiPekao SA przez Unicredito. Chyba słusznie liczono, że nasz płytki rynek pieniężny stosunkowo silnie zareaguje na tę transakcję. Reakcję wzmacnia oczywiście wiele innych okoliczności, w tym poprawa uwarunkowań zewnętrznych po zakończeniu wojny w Kosowie i podwyższenie oceny Polski przez dwie agencje ratingowe. Przyczyny kumulują się, co wyraża się również w poprawie nastrojów na GPW.Łatwiej jest jednak wskazać na te lub inne przyczyny wzmacniania złotego, niż odpowiedzieć na pytanie, jak trwałe jest to zjawisko, a ściślej, jakie jest prawdopodobieństwo, że utrzyma się ono przez - powiedzmy - kilka najbliższych miesięcy. Podzielam opinię tych ekspertów, którzy uważają, że można w tym czasie liczyć (powiedzmy - z prawdopodobieństwem większym niż 50%) na utrzymanie ceny dolara poniżej 4 zł, nie wykluczając możliwości jej przejściowego obniżenia nawet do 3,8 zł.Przesadne wydają się jednak komentarze, że przyczyną umocnienia złotego jest poprawa sytuacji w produkcji czy w obrotach handlu zagranicznego. Produkcja sprzedana w przemyśle w maju (wyższa o 2,3% niż w maju ub.r.) i w okresie pierwszych 5 miesięcy (niższa o 1,5% w porównaniu z analogicznym okresem ub.r.) wskazuje zaledwie na przezwyciężanie stagnacji. Jeszcze gorzej jest z wpływami z eksportu, które w kwietniu były w przeliczeniu na dolary o 13,3% niższe niż w kwietniu ub.r. (w przeliczeniu na euro o ponad 10% niższe), a nieznacznie niższy deficyt płatności towarowych zawdzięczamy mniejszemu zapotrzebowaniu na import zaopatrzeniowy, co jest następstwem stagnacji w produkcji.Dylemat polega na tym, że między innymi dzięki umacnianiu się złotego inflacja w br. będzie niższa o ok. 1-2 pkt. proc., niż przewidywały założenia polityki pieniężnej i ustawa budżetowa na 1999 r., a jednocześnie PKB zwiększy się znacznie mniej niż oficjalnie zakładano. RPP i NBP deklarowały, że będą kierować się w polityce pieniężnej bezpośrednim celem inflacyjnym, a tymczasem cel ten realizowany jest z nadwyżką pod wpływem okoliczności w znacznym stopniu niezależnych od obu tych instytucji.Na dodatek dopływające obecnie szerokim strumieniem dewizy nie tylko umacniają złotego, ale jednocześnie zwiększają nadpłynność sektora banków komercyjnych. Tradycyjnie NBP próbował zmniejszać tę nadpłynność przez sprzedaż bonów pieniężnych, co uzasadniał dodatkowo właśnie celem inflacyjnym. Uważał mianowicie, że podtrzymując stopę procentową przez sprzedaż wysoko oprocentowanych bonów pieniężnych zmniejsza inflacjogenną ekspansję kredytową. Skutek jest taki, że zadłużenie NBP w sektorze banków komercyjnych sięgało w końcu ub.r. 50 mld zł i nie bardzo wiadomo, co z tym fantem dalej robić. To znaczy NBP próbuje dogadać się z bankami, żeby kupiły obligacje oprocentowane poniżej stopy rynkowej w zamian za ograniczenie rezerwy obowiązkowej, co zmniejszyłoby to zadłużenie o ok. 1/3.Polityka upłynnienia złotego też, jak na razie, stosunkowo słabo zniechęca do inwestycji w złotego. Inwestorzy nie chcą ryzykować obniżenia się siły nabywczej złotego do poziomu wyznaczonego przez dolny korytarz dopuszczalnych jej odchyleń od kursu centralnego.Ktoś mógłby powiedzieć, że nie powinniśmy w tej sytuacji wywoływać wilka z lasu. Skoro agencje ratingowe coraz wyżej nas oceniają, to powinniśmy się cieszyć, że dewiz przybywa i czekać na ich efekt produkcyjny i eksportowy. Niestety, podobny rozwój wydarzeń skończył się w Czechach z nie najlepszym skutkiem. Nie chciałbym, oczywiście, wpadać w przesadę. Znajdujemy się dopiero na początku tej drogi, na której inni za daleko się zagalopowali. jesteśmy ponadto bogatsi o ich doświadczenia. Miejmy także nadzieję, że potrafimy, nie czekając na ostatnią chwilę, dobrze skoordynować politykę monetarną, gospodarczą i społecz Odrobina ostrożności jednak nie zawadzi.
MAREK MISIAK