Kwity depozytowe
Kto ma większe szanse - inwestor grający akcjami na rodzimym rynku czy kupujący lub sprzedający kwity depozytowe emitowane na podstawie tych akcji?
Teoretycznie powinniśmy uznać, że przewaga leży po stronie tego pierwszego. Lepszy dostęp do informacji z pierwszej ręki i "w czasie rzeczywistym", duża liczba inwestorów instytucjonalnych oraz prywatnych, zapewniających wystarczającą płynność, zwłaszcza że emitowane kwity są oparte na akcjach dużych spółek. Niestety, są to tylko pozory.Kwity depozytowe są notowane na giełdzie w Londynie od godz. 9 do 16.30. Zanim rozpocznie się dogrywka na naszej Giełdzie Papierów Wartościowych, już dochodzi do transakcji, a po zakończeniu sesji w Warszawie obrót wciąż może trwać. Czym to skutkuje? Inwestorzy zagraniczni mogą niemal natychmiast reagować na mniej lub bardziej znaczące informacje, dotyczące notowanych spółek, podane rano przez prasę lub pojawiające się w agencjach informacyjnych.Jak wiemy, polskie spółki mogą wysyłać komunikaty do godz. 11 i po godz. 16. W trakcie notowań w Warszawie panuje "cisza informacyjna". Można przypuszczać, że skoro sesja w Londynie trwa dłużej i bez przerw, to tamtejsze notowania mogą determinować rozwój wydarzeń na rynku rodzimym.Drugą sprawą jest dostęp do informacji rynkowych, czyli aktualnych notowań. Tutaj też mają przewagę inwestorzy zagraniczni. Mają dostęp do danych w czasie rzeczywistym na London Stock Exchange oraz na GPW - nie trzeba mówić o płynących z tego korzyściach. W serwisach dostępnych dla inwestorów polskich (zarówno instytucjonalnych, jak i indywidualnych) dane dotyczące notowań kwitów w Londynie są podawane z minimum 15-minutowym opóźnieniem. Dostęp do informacji w czasie rzeczywistym jest nawet dla instytucji zbyt kosztownym wydatkiem, a ewentualne korzyści wątpliwe.Spójrzmy na kilka wykresów. Większość osób pytana o to, na którym z nich (dolnym, czy górnym) znajdują się notowania akcjami na rynku rodzimym i poza granicami kraju emitenta, odpowiedziałaby prawdopodobnie, że na górnych częściach znajdują się wykresy z rynku głównego. Wszystkie charakteryzują się tym, że mimo znacznych wahań cen praktycznie nie występują na nich tzw. luki, czyli wyraźne przerwy między cenami z dwóch następujących po sobie dni. Tymczasem dolne wykresy charakteryzują się licznymi lukami, nawet w okresach stagnacji.Doświadczonych inwestorów nie trzeba chyba pytać, na którym z rynków chcieliby działać. Ryzyko transakcji na rynku, na którym zmienność cen (z dnia na dzień) jest niższa, jest znacznie mniejsze. Nie bez powodu zachodni specjaliści zalecają unikania rynków charakteryzujących się "lukami". W górnych częściach diagramów znajdują się jednak właśnie wykresy kwitów depozytowych notowanych na LSE następujących spółek: Banku Handlowego, KGHM, Kredyt Banku PBI oraz Telekomunikacji Polskiej, natomiast w dolnej części - wykresy tych samych akcji z notowań ciągłych na GPW. Sam wygląd wykresów świadczy o tym, że większą płynność mają kwity niż akcje, na podstawie których są emitowane - w obu przypadkach mówimy o systemie notowań ciągłych.Dobrym potwierdzeniem tego byłyby dane dotyczące obrotów. Niestety, są one praktycznie niedostępne (swoją drogą ciekawe, dlaczego spółki unikają podawania tych danych). Z informacji publikowanych przez giełdę londyńską wynika, że łączna wartość obrotu kwitami depozytowymi polskich spółek w 1998 r. wyniosła 3,1 mld funtów, czyli ok. 18 mld zł. Daje to ok. 70 mln zł dziennie, czyli kilkadziesiąt procent dziennych obrotów na rynku podstawowym GPW. A jest to tylko kilka spółek - Agora, BIG-BG, KGHM, Kredyt Bank PBI, Mostostal Warszawa, Orfe, Prokom, TP SA.Z nieoficjalnych informacji dotyczących GDR-ów na poszczególne papiery wiadomo, że dzienne obroty (liczone w sztukach) na LSE są 2-3--krotnie wyższe niż na rynku macierzystym. Dlaczego? To pytanie do inwestorów zagranicznych - dlaczego z dwóch rynków wybrali ten pozornie gorszy - i do emitentów - dlaczego chcą być notowani na giełdach zagranic
Grzegorz Zalewski
Autor jest analitykiem