Kiedy w połowie maja stało się jasne, że Fed zamierza po raz kolejny podjąć próbę zaostrzenia polityki pieniężnej w USA, wśród inwestorów zaniepokojonych całkiem realną perspektywą spadków na Wall Street w szybkim tempie zaczęło upowszechniać się przekonanie o zdecydowanym wzroście względnej atrakcyjności europejskich rynków. Wobec ciągle bardzo powolnej poprawy koniunktury gospodarczej w krajach strefy euro, perspektywa podwyżek stóp EBC wydawała się bardzo odległa, co przy względnie niskim poziomie wyceny europejskich akcji stwarzało wrażenie istnienia na europejskich giełdach dużego potencjału wzrostowego. W takim scenariuszu dobra koniunktura z pewnością udzieliłaby się aspirującym do UE rynkom Europy Środkowej, w tym i GPW, umożliwiając WIG-owi podjęcie próby przełamania oporu powyżej 18 000 pkt.Tymczasem od połowy czerwca, czyli od czasu, kiedy zatrzymał się wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych dyskontujących podwyżkę Fed, inwestorzy przystąpili do wyprzedaży obligacji krajów UE, których rentowność osiągnęła poziomy widziane ostatnio na wiosnę ub.r. Gwałtowne zmniejszanie się spreadów pomiędzy obligacjami amerykańskimi i niemieckimi (dla 10-latek z 170 do 110 pkt. w ciągu 3 tygodni) połączone z rekordową słabością euro sugeruje, że dla ciągle kruchej struktury eurolandu wytrzymanie presji stwarzanej przez rosnące stopy w USA nie będzie takie łatwe. Od 1994 roku wszystkie próby Fed wprowadzenia restrykcji monetarnych "wyciekały" poza granice USA, uderzając w kraje prowadzące politykę stałego względem dolara kursu walutowego (Meksyk, Azja Wschodnia, Rosja, Brazylia). Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że tym razem idealnym kandydatem na "importera deflacji" są Chiny. Tymczasem w świetle ostatnich wydarzeń warto zastanowić się nad realnością scenariusza, w którym uporczywa słabość euro zamienia się w paniczną jego wyprzedaż ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla wszystkich europejskich rynków.

.