Tydzień w gospodarce
Prawie wszystkich ekspertów oficjalnych i niezależnych zaskoczyła głębokość deficytu obrotów bieżących bilansu płatniczego w czerwcu. A przecież mogłoby się wydawać, że nie powinno to być aż tak wielką niespodzianką, gdy - o czym wszyscy wiedzieli wcześniej - wpływy z eksportu, w przeliczeniu na dolary, były w maju o 16,7% niższe w porównaniu z majem ub.r. Z drugiej strony przestała maleć produkcja sprzedana w przemyśle, co oznacza i będzie oznaczało rosnący import zaopatrzeniowy i inwestycyjny. Opinie wskazujące na pewne zaskoczenie wypowiadane są też w związku z relatywnie słabym zwiększaniem się oszczędności pieniężnych ludności w porównaniu ze wzrostem kredytów konsumpcyjnych. To prawda, że mimo obniżenia stopa procentowa jest u nas relatywnie wysoka, ale wysokie jest też ryzyko kursowe.Kilka dni wcześniej zaskoczeniem była niższa, w porównaniu z przewidywaniami, produkcja sprzedana w przemyśle. Oczekiwano w kolejnych miesiącach II kwartału sukcesywnego powiększania się tempa wzrostu tej produkcji, a tymczasem w czerwcu była ona zaledwie o 1% wyższa niż w czerwcu ub.r. W maju odpowiedni wskaźnik wyniósł 2,3%, a w I półroczu minus 0,9%. Po umiarkowanie optymistycznych wynikach gospodarczych pierwszych dwóch miesięcy II kwartału, większość ekspertów przewidywała wzrost PKB w br. nieznacznie niższy od 4%, jak prognozował rząd w dotychczasowych pracach nad projektem ustawy budżetowej na 2000 r. Po gorszych, niż oczekiwano, wynikach w przemyśle w czerwcu, wydaje się, że z dużym prawdopodobieństwem należy spodziewać się wzrostu PKB w br. na poziomie ok. 3-3,5%, a więc znacznie niższego niż w aktualnej oficjalnej prognozie.Źródłem niepewności jest patowa sytuacja w reformowaniu podatków, zmaganie się rządu z własnymi reformami, na które brakuje pieniędzy oraz brak wystarczających środków finansowych, które umożliwiłyby szybką restrukturyzację gospodarki. Przegrywających na restrukturyzacji jest wielu i uśmiecha się do nich nie tylko opozycja, ale nie chce ich stracić także największe ugrupowanie koalicyjne. Nie stwarza to komfortowej sytuacji rządowi i jego ambicjom reformatorskim - a mówienie, że w gospodarce jest lepiej niż jest, nie ułatwia uzyskiwania kompromisu z grupami roszczeniowymi.W jakimś stopniu za zaskoczenie nieco gorszymi od przewidywań wynikami gospodarczymi w czerwcu odpowiadają przewidujący - w tym zwłaszcza oficjalne instytucje prognozujące, z reguły charakteryzujące się skłonnością do urzędowego optymizmu. Nadmierny optymizm zagościł, niestety, nie tylko w prognozach oficjalnych, ale także niezależnych. Czyżby eksperci niezależni za bardzo uwierzyli w prognozy oficjalne? Należy, oczywiście, wziąć też pod uwagę krótką historię naszego prognozowania. Niezależnych ośrodków analizujących gospodarkę jest obecnie w Polsce wprawdzie dość dużo (ZBSE GUS i PAN, NOBE, LIFEA, IBnGR, CASE, IRG-SGH, IRIS, grupa ekspertów krakowskiego miesięcznika "Rynek Kapitałowy"), ale większość z nich dopiero od niedawna systematycznie zajmuje się tą trudną sztuką i z wielkim trudem dochodzi do powstawania systematycznej i profesjonalnej analizy porównawczej prognoz różnych ośrodków. Prof. Wojciech Maciejewski z UW w latach 1995-98 przedstawiał (przeważnie w II kwartale każdego roku) próbę takiej analizy grupy wybranych instytutów. W tym roku jej nie przedstawił.Porównywanie prognoz z tym, co się rzeczywiście wydarzyło, ma w ogóle duże znaczenie, ale ma je w szczególności wówczas, gdy występują znaczne pomyłki w prognozach i gdy większość prognoz grzeszy podobnym błędem - a taka właśnie sytuacja wydarzyła się po wynikach czerwca br. A przecież z pomyłek tych wynikają określone wnioski, które zasługują na wyraźne przedstawienie. Jeśli gospodarka nie jest nadmiernie chłodzona, a mimo to wpada w przesadny deficyt obrotów bieżących, to znaczy, że nie jest wystarczająco konkurencyjna i nie może być przygniatana przez wzrost obciążeń socjalnych i fiskalnych.
MAREK MISIAK