Sprzeczne sygnały
Każdy przytomny człowiek, kiedy otrzyma naraz dwie sprzeczne informacje, musi dojść do wniosku, że któraś z nich jest nieprawdziwa. Ale logika ekonomistów nie jest aż tak całkiem standardowa.
Dla ekonomisty dwa przeciwstawne, występujące jednocześnie, sygnały oznaczają co najwyżej, że jakieś wywołujące je przyczyny uznane zostały przez podmioty gospodarcze za nieistotne,W ekonomii bowiem nie jest w ogóle ważne, czy coś jest prawdą lub nieprawdą. Przedsiębiorcy w swych codziennych decyzjach nie kierują się takimi makroetycznymi ocenami rzeczywistości. Dla nich nie istnieje obiektywne kryterium prawdy o gospodarce. Ważne jest za to, które z wielu sprzecznych sygnałów można spokojnie zignorować, a na jakie zwrócić baczną uwagę.Sytuacja w Polsce jest pod tym względem klasyczna. To znaczy, panuje straszliwy informacyjno-sygnalizacyjny zamiąch. Naturalnie, co jakimś szczególnym zaskoczeniem przecież nie jest, mieszają w tym kotle z lubością politycy opozycji, którzy - jak ostatnio SLD - wcielają się w rolę Nostrodamusa. Chaos jest ulubionym środowiskiem demagogów. A w szczególności demagogów utalentowanych, którzy nie wierzą już w nic prócz władzy czystego cynizmu.A środowisko ekonomiczne w Polsce bardzo ostatnio sprzyja plenieniu się chaosu. Podmioty gospodarcze bombardowane są tonami sprzecznych sygnałów. Po stronie popytu mamy przecież boom kredytowy, ale równocześnie dołujące wskaźniki optymizmu. Po stronie podaży spadającą rentowność, ale i rosnącą produkcję. Polityka monetarna jest restrykcyjna, a pomimo to mówi się dużo o podwyżce stóp procentowych. Jest to jedynie reakcja na stan polityki fiskalnej, gdzie z kolei widać dno i dziury, ale zarazem minister finansów hardo odrzuca zbyt bezczelne oferty rynkowe przy przetargach na papiery rządowe. Równowaga zewnętrzna gospodarki stale znajduje się pod presją salda obrotów bieżących, choć przecież rezerwy dewizowe po krótkim wahnięciu znów zaczęły rosnąć.Podmioty gospodarcze, konsumenci i inwestorzy muszą teraz z tego morza sprzecznych sygnałów wyłowić to coś, co wytyczy im azymut; coś, co pozwoli spokojnie uznać niemałą część informacji o stanie gospodarki za nieistotną dla podejmowanych decyzji. I właśnie suma tych indywidualnych subiektywnych wyborów inwestycyjnych zadecyduje o kierunku, w którym pójdzie polska gospodarka.To pozwala zrozumieć jak ważna jest bitwa o stan umysłów. I jak brzemienne w skutki okazują się w takiej sytuacji zachowania polityków. Gospodarka pójdzie w tym kierunku, gdzie popchną ją zachowania większości podmiotów gospodarczych. A tylko mała część z nich dysponować będzie wiedzą i doświadczeniem potrzebnymi dla samodzielnej oceny sytuacji. Zdecydowana większość nie ma pojęcia, które informacje są ważne, a jakie można zignorować. Ta większość gubi się w chaosie informacyjnym i pójdzie, jak stado, za wiarygodnym przewodnikiem.Stąd pytanie o to, kto tym przewodnikiem zostanie, staje się pytaniem absolutnie kluczowym. Najbardziej predysponowany do odegrania tej roli jest, naturalnie, rząd. Rząd stanąłby na wysokości zadania, gdyby był w stanie wykrzesać z siebie jednoznaczne dla rynku sygnały, co w obecnym chaosie jest ważne, a co nieistotne. Ale ten rząd tylko jęczy, trzeszczy i powtarza: "tak, ale...", "nie, ale...". Podmioty gospodarcze nie uzyskują obecnie z tej strony żadnej istotnej wskazówki co do przyszłości gospodarki. To zresztą pozwala zrozumieć, skąd teraz aż tyle sprzecznych indywidualnych decyzji inwestycyjnych.Jest absolutnym szczytem bezmyślności podkopywanie obecnie zaufania do polityki gospodarczej rządu w oficjalnych "obiektywnych" wystąpieniach ministrów czy koalicyjnych parlamentarzystów. To gwarantowana droga nie tylko do utraty władzy, ale też do wepchnięcia gospodarki na ścieżkę recesji. Pierwsze niekoniecznie musi nas martwić, drugie - powinno przerażać. Przewodnik-samobójca jest, niestety, zawsze zabójcą. Prawda o gospodarce w wydaniu opozycji w koalicji, choć niekoniecznie prawdziwa, może uruchomić już jak najprawdziwszą lawinę.
JANUSZ JANKOWIAK