Bomba milenijna już tyka

Mimo milionów wydanych na dostosowanie systemów komputerowych do roku 2000 wciąż istnieje obawa, że ryzyko wybuchu bomby milenijnej może poważnie zakłócić funkcjonowanie rynków finansowych.Banki i spółki świadczące usługi finansowe są coraz bardziej pewne, że uda się im wejść w rok 2000 bez kłopotów komputerowych. Nie są już jednak takimi optymistami, jeśli chodzi o zachowanie i przygotowanie innych uczestników rynku.Branża finansowa należy do tych, które wydały najwięcej pieniędzy na rozbrojenie milenijnej bomby. Wydatki na ten cel brytyjskiego Barclaysa już teraz sięgają 290 mln USD, amerykański Merrill Lynch dotychczas wydał na to 520 mln USD, a Citigroup szacuje swoje koszty tej operacji do końca roku na 900 mln USD.Taka jest cena niedopuszczenia do tego, by 1 stycznia 2000 r. odmówiły pracy komputery, bankomaty, a nawet windy w siedzibach zarządów banków. Ale o wiele trudniej jest bankom zabezpieczyć się przed tym, jak klienci - w tym również inwestorzy instytucjonalni i kredytowane przez nie firmy - zachowają się na rynku.Już teraz niemal pewny jest spadek przychodów pod koniec roku. Wielu inwestorów będzie bowiem wolało nie zawierać żadnych transakcji w grudniu, by uniknąć ich rozliczania w delikatnym okresie przełomu lat 1999 i 2000. Konsekwencje milenijnego zamieszania mogą być jednak znacznie gorsze. Jeśli z rynku wycofają się inwestorzy i emitenci obligacji korporacyjnych, to gwałtownie spadnie płynność. To zaś może doprowadzić nie tylko do niespodziewanych ruchów cen, ale również poważnie dotknie słabsze instytucje finansowe. W najgorszym przypadku mniejsze banki detaliczne może doprowadzić do ruiny paniczne wycofywanie depozytów.Global 2000, grupa wielkich międzynarodowych banków wymieniających między sobą informacje o milenijnym zagrożeniu, ostrzegła ostatnio swoich członków, że ograniczenie płynności może zdestabilizować światowe rynki. Wśród niebezpieczeństw wymienia się plotki krążące po rynku, kłopoty mniejszych instytucji finansowych oraz to, że niektóre kraje, a nawet regiony, mogą ucierpieć w wyniku odpływu kapitału do bezpiecznych portów.Do krytycznego momentu zostały jeszcze ponad 4 miesiące, ale niektóre skutki już są odczuwalne na rynkach finansowych. Banki centralne przygotowują się na przykład do dodatkowego zwiększenia płynności pod koniec roku, by uchronić inne banki przed nadmierną presją. Amerykański bank centralny - Federal Reserve - zamierza od 1 października wprowadzić specjalne ułatwienia kredytowe dla banków.Gwałtowne ograniczenie płynności może mieć różne przyczyny. Jedni zaczną wycofywać pieniądze z kont bankowych w obawie, że 1 stycznia ich saldo może okazać się zerowe, inni zaś - mniej nerwowi - też podejmą pieniądze, chcąc uniknąć kłopotów spowodowanych przez przerwę w pracy bankomatów.Banki centralne są przekonane, że sprostają tym problemom, już teraz gromadząc banknoty. W Hongkongu zapasy mają być zwiększone z normalnego poziomu 90 mld tamtejszych dolarów do 150 mld. Szwajcarski Bank Narodowy przygotowuje się do pokrycia trzykrotnego wzrostu popytu na banknoty w czasie milenijnego weekendu. Rezerwa federalna poprosiła Departament Skarbu o dodatkowe wydrukowanie banknotów dolarowych o wartości 50 mld USD.W każdym razie branża usług finansowych może sobie pogratulować sumienności - oraz kosztów - w przygotowaniach do roku 2000. Nie ulega jednak wątpliwości, że nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć, jak w krytycznym momencie zachowają się klienci. Wiadomo natomiast, że nawet jeśli wszystkie komputery bezawaryjnie wejdą w przyszły rok, to groźba bomby milenijnej już teraz daje się bankom mocno we znaki.

J.B.