Gdy rząd mniej pożycza
Metodą powtórkową wielu z nas przyswoiło sobie, że deficyt i zaciąganie długów przez państwo są be; że potrzebne są zrównoważone finanse publiczne albo jeszcze lepiej nadwyżka budżetowa. Wielu - nie znaczy wszyscy. Henryk Goryszewski, na ten przykład, nie wykazuje nawet krzty politycznej poprawności.
Przewodniczący komisji budżetowej, nie zważając na to, co wypada, a co w pewnych kręgach już nie uchodzi, stale święcie wierzy w zbawcze działanie długów rządowych. I swoją wiarę publicznie głosi. Czasem wobec imponujących wielomilionowych tłumów telewizyjnych oglądaczy, innym razem w bardzo kameralnym kręgu czytelników "Gazety Bankowej".Ostatnio, na ten przykład, pan przewodniczący dał upust swoim niebanalnym sądom w rozmowie z Krystyną Doliniak, która nie po raz pierwszy dowodzi, że ma dar skłaniania pana Goryszewskeigo do mówienia rzeczy zdumiewających ("GB" 33/99). W wynurzeniach ważnego posła koalicji czytamy, między innymi: "Oczywiście źle się stało, że ograniczanie deficytu za wszelką cenę doprowadziło do drastycznego niedoszacowania potrzeb finansowych dwóch szczebli samorządu". A kawałek dalej: "Mogę tylko wyrazić swoje zdumienie, że rząd nie zajął się w porę narastającym deficytem, odkładając na bok inne, mniej pilne sprawy".Głowy bym nie dał, ale wolno chyba domniemywać, że pan Goryszewski chce powiedzieć: rząd powinien w porę powiększyć deficyt. Rozmowa kończy się złowieszczo: "Ogarnia mnie (...) coraz większy lęk o przyszłość". Szczerze mówiąc - mnie też. Przewodniczący Komisji Finansów Publicznych i Budżetu to w końcu ważne stanowisko.A przecież można wyobrazić sobie niepokornego przewodniczącego sejmowej komisji budżetu, który sensownie nęka rząd o ekonomiczne następstwa malejącego deficytu. Bo jeśli rząd, forsując zrównoważony budżet, coraz mniej planuje pożyczać na rynku, to na kilka pytań zdecydowanie winien odpowiedzieć. Oczywiście, o ile ktoś te pytania postawi, miast jęczeć bezustannie o tragicznych skutkach zbyt małych wydatków publicznych, co jest ulubionym zajęciem części polityków stale, a całej reszty okazjonalnie, im bliżej wyborów - tym częściej.Oddajmy się więc marzeniom. Oto mamy kompetentnego, koalicyjnego, ale niezależnie myślącego, przewodniczącego komisji budżetowej. O co mógłby pytać swój własny rząd, budząc szacunek i uznanie, a nie politowanie i irytację? Bo spojrzenie na przyszłość rynku finansowego w Polsce jest jak najbardziej na miejscu wobec perspektywy kurczącej się podaży papierów rządowych i stale rosnącego popytu na płynne i pewne aktywa finansowe. Doprawdy, nie wszystkie pytania o skutki malejącego deficytu budżetowego muszą być z definicji beznadziejne.Po pierwsze - warto się zastanowić, czy rząd powinien w ogóle pożyczać na rynku ponad potrzeby zrównoważonego budżetu i obsługi długu po to, by stworzyć szanse korzystnych lokat długoterminowym inwestorom instytucjonalnym (zamkniętym i otwartym funduszom, bankom, towarzystwom ubezpieczeniowym)? Logiczną alternatywą jest radykalna deregulacja rynków finansowych, która pozwoli swobodniej emitować i kupować papiery nierządowe. Równoważenie budżetu bez liberalizacji oznaczałoby poważne kłopoty, choćby dla kapitałowych funduszy emerytalnych. Co na to rząd? Tego nie wiemy. Po drugie - ciekawe, co rząd powinien robić z ewentualnym "nadwyżkowym" pieniądzem: reinwestować w aktywa (rynkowa nacjonalizacja), wykupywać stare państwowe długi? Po trzecie - jak zapobiec w Polsce występowaniu odwróconej krzywej dochodowości dla "długich" papierów rządowych? Jakie konsekwencje dla długu publicznego i rynku finansowego będzie mieć regularne tych papierów "wydłużanie"?Zrównoważony budżet to temat rzeka. Byłoby o czym pogadać. "Rząd chce mniej pożyczać. To dobrze. Ale musimy wiedzieć, co z tego naprawdę wyniknie dla gospodarki. Naturalnie poza nie podlegającą dyskusji racjonalizacją wydatków publicznych" - nie powiedział, nie cytowany przez Reutersa, przewodniczący Henryk Goryszewski.
JANUSZ JANKOWIAK