Coraz więcej niemieckich spółek decyduje się na giełdową karierę. Z jednej strony należy się z tego cieszyć, z drugiej jednak - jak zauważa "Handelsblatt" - niesie to za sobą poważne zagrożenia. Przy bezpardonowej rywalizacji między bankami o zyski z organizowania poszczególnych emisji na dalszy plan schodzą bowiem interesy drobnych inwestorów.Finansowa atrakcyjność przewodzenia konsorcjum wprowadzającemu walory spółki na parkiet sprawiła, że swoich sił na tym polu próbuje coraz więcej nowych instytucji. Bez zastrzeżeń akceptują one wygórowane warunki dotyczące cen emisyjnych stawiane przez firmy planujące debiut. - W efekcie tak renomowane instytucje bankowe, jak Deutsche Bank, Dresdner Bank czy Commerzbank są spychane do defensywy. Stosowane przez nie zasady zgodne z tradycyjną w tym środowisku etyką stały się niewygodne dla zarządów wielu spółek - twierdzi Stefan Jentzsch z frankfurckiego oddziału Goldman Sachs.Do końca sierpnia na tamtejszych parkietach zadebiutowało 109 firm, gdy tymczasem w całym 1998 r. było ich 71 i już wtedy uważano rok za bardzo udany. Tymczasem - jak wyliczyli analitycy z Deutsche Banku - do końca br. powinno mieć miejsce jeszcze co najmniej 40 debiutów. Wartość nowych emisji w 1999 r. może przekroczyć 8,6 mld DEM, podczas gdy rok wcześniej wartość ta osiągnęła 3,3, mld DEM.- Sytuacja ta prowadzi do trudnych do wytłumaczenia wzrostów kursów w początkowym okresie notowań - uważa S. Jentzsch. - Właśnie tymi wzrostami kierują się inwestorzy przy zakupie akcji nowych emisji, pomijając całkowicie wskazówki, płynące z analizy fundamentalnej czy technicznej konkretnej spółki. Niestety, taka sztuczna hossa zazwyczaj trwa bardzo krótko, a jej koszty są wyjątkowo bolesne i mogą zniechęcić wielu do dalszej gry.Rezultatem jest fakt, że w tym roku kursy akcji aż 24 giełdowych debiutantów z uważanego za najbardziej dochodowy Neuer Markt po nadzwyczajnej hossie w pierwszych tygodniach notowań, spadły obecnie znacznie poniżej cen emisyjnych. Blisko 1/4 stracił od lutego także indeks NM.

W.K.