ZUS a sprawa polska
Ministerstwo Finansów oskarża ZUS. ZUS odgryza się finansom. Epitety mnożą się niczym króliki. Słyszymy o rozwiązaniach, które w istocie niczego nie rozwiązują. No, bo czy kwestię stabilności finansów publicznych załatwia pozabudżetowe kredytowanie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych przez rząd? Przecież to nic innego, jak tylko kapitulacja w obliczu sytuacji bez wyjścia.Tym razem przypadkiem rację ma poseł przewodniczący Goryszewski twierdząc, że jest to absolutna kpina z ustawy o finansach publicznych. Na skutek "pożyczania" przez rząd ZUS-owi, zadłużenie budżetu byłoby daleko, bo ok. 0,5% wyższe niż przewidziane w tegorocznej ustawie budżetowej. A koszty obsługi większego długu krajowego obciążą budżety paru następnych lat. Co gorsza, wstępne założenia przyszłorocznego budżetu sprawiają wrażenie nieobecnych duchem, jakby oderwanych od całej tej sytuacji. Nie zyskują przez to na wiarygodności. Niepewność i wyczekiwanie - to łagodne określenie używane wobec projektu przyszłorocznego budżetu przez ludzi zarządzających aktywami. Ekonomiści krzywią się po ich lekturze, jak po cytrynie.Dlaczego w przyszłym roku ma być lepiej, skoro już teraz Polska doświadcza tak poważnych problemów z utrzymaniem w ryzach deficytu finansów publicznych? Niełatwo o przekonującą odpowiedź na tak postawione pytanie. Trudno przecież czerpać przesadny optymizm z tautologicznych enuncjacji przedstawicieli rządu, że będzie lepiej, bo będzie lepiej.Tak naprawdę, na długo przed ostatnią środą przestało też mieć znaczenie, czy nastąpi jeszcze w tym roku podwyżka oficjalnych stóp procentowych NBP, czy też Rada Polityki Pieniężnej litościwie rządowi tej przyjemności, o którą sam się napraszał, jeszcze oszczędzi. Rynkowe stopy poszły przecież i tak w górę. Był to najlepszy komentarz do polityki gospodarczej rządu. Całego rządu, a nie jego poszczególnych ministrów. Bo rząd to drużyna, w której występują i wicepremier Balcerowicz, i prezes Alot. Kwestia ustalenia winnych za utratę płynności przez system ubezpieczeń społecznych może i ma jakieś znaczenie. Ale liczy się i tak tylko końcowy wynik: drużyna rządowa utraciła zaufanie rynków finansowych, które dały temu wyraz już dość dawno, żądając wyższej ceny za pożyczany pieniądz.Rynki bezbłędnie odebrały sygnał: rząd myli się, myli się grubo przy ocenie wielkości deficytu finansów publicznych. Powód - spartaczona komputeryzacja, nieudolność, świadome zaniżanie szacunków - nie ma z punktu widzenia rynków najmniejszego znaczenia. Bezlitośnie wyceniany jest jedynie makroekonomiczny skutek realnego powiększenia deficytu finansów publicznych. Rada Polityki Pieniężnej ze swoimi decyzjami co do wysokości stóp procentowych może się temu tylko biernie przyglądać, podążając za rynkiem z oporami lub bez nich.Czego stanowczo zabrakło w całej nie dopisanej jeszcze do końca historii, którą umownie nazwać można "ZUS a sprawa polska"? Zabrakło klasy. Trudno doprawdy dociec, czym powoduje się po dziś dzień Ministerstwo Finansów, uporczywie trzymając się własnej definicji deficytu finansów publicznych. Nie sposób pojąć, jaka nadzieja, i niby na co, przyświeca prezesowi Alotowi, który kurczowo uczepił się wersji o własnej niewinności, nie mając zielonego pojęcia o zobowiązaniach i należnościach kierowanego przez siebie najpotężniejszego w Polsce redystrybutora publicznych pieniędzy (ok. 10% PKB). Co tu niby do rzeczy ma "spisek" Ministerstwa Finansów, zawiązany dla obrony nominalnych wskaźników makroekonomicznych? Czy to ma wyjaśnić, dlaczego ZUS przypomina rabarbar, w który właśnie huknął piorun?Czy naprawdę ktoś uwierzył, że Bauc twórczą księgowością zdoła oszwabić rynki finansowe? Albo że Alot powinien dostać Orła Białego za zasługi dla Rzeczypospolitej? Politycy z klasą nigdy nie pozwoliliby sobie potraktować rynków i wyborców, jak debili. Zaproponowaliby natomiast objęcie finansów Kalinowskiemu, a ZUS daliby Millerowi. Przynajmniej byłoby śmiesznie.
JANUSZ JANKOWIAK