Początek tygodnia przyniósł dalszą przecenę akcji, będącą konsekwencją słabej koniunktury na rynkach światowych oraz kiepskich wskaźników makroekonomicznych naszego kraju. Niektórzy jednak zadają pytanie, jak to jest możliwe, że w obliczu negatywnych zjawisk makroekonomicznych i mizernych dokonań spółek giełdowych, znanych inwestorom od kilku miesięcy, rynek załamał się właśnie teraz. Przede wszystkim należy wyjaśnić, że rynek tworzony jest przez ludzi, a ich zachowania odzwierciedlają oczekiwania dotyczące przyszłych trendów gospodarczych. Warszawska giełda nie jest jednak rynkiem efektywnym, charakteryzuje ją znikoma płynność, dlatego też nie zawsze zmiany w gospodarce odczytywane są przez rynek właściwie. W moim przekonaniu, akcje w pierwszej połowie tego roku były kupowane nieco na wyrost. Inwestorzy oczekujący ożywienia gospodarczego po ubiegłorocznym załamaniu próbowali od początku roku wyprzedzić pozytywne zmiany w skali makro oraz oczekiwali, że ożywienie w obliczu spadających stóp procentowych przełoży się na generowanie przez spółki nadwyżki gotówki. Sądzę, że inwestorzy dokonujący zakupów nie działali do końca racjonalnie, a kiedy okazało się, że nadzieje na ożywienie były złudne, przystąpiono do sprzedaży akcji. W tym przypadku potrzebny był tylko impuls, który spowodowałby uruchomienie podaży. Okazały się nim informacje o brakujących środkach potrzebnych ZUS do wypłat rent i emerytur. Na podstawie obecnej sytuacji w sferze makro oraz na poziomie przedsiębiorstw rynek poszukuje nowego punktu równowagi, który, według mnie, znajduje się w okolicach 13 tys. punktów.W perspektywie krótkoterminowej pojawia się jednak szansa na odreagowanie spadków, a liderem korekty powinny być akcje najszybciej taniejących ostatnio blue chipów (Telekomunikacja, Elektrim, Handlowy).

.