Jakość gospodarki tylko w niewielkim stopniu zależy od rządu. Do jego obowiązków należy dbałość o równowagę makroekonomiczną, tworzenie dobrych przepisów prawnych i ich egzekwowanie, budowa infrastruktury. To wszystko są sprawy rzecz jasna ważne, ale nie przesądzające o dynamice gospodarki. Znacznie większa jest rola przedsiębiorstw i ich zarządów.To właśnie od nich zależy, czy gospodarka rozwija się w szybkim tempie i jest stabilna, czy też jest pogrążona w stagnacji i wrażliwa na wahania międzynarodowej koniunktury. To one decydują o tym, czy wyroby są konkurencyjne na rynkach zagranicznych, a tym samym - wpływają na bilans handlowy kraju.Mimo trwającej już 10 lat transformacji polskiej gospodarki, w niektórych wielkich państwowych przedsiębiorstwach nie dokonały się niemal żadne zmiany. Dotyczy to przede wszystkim firm wielkich, produkujących surowce i półfabrykaty, nastawionych na rynek krajowy, w których silne są związki zawodowe.Przez 10 lat udawało im się odgrodzić od trendów rynkowych i mimo chronicznej nieefektywności funkcjonować, dając zatrudnienie setkom tysięcy pracowników. Wielokrotnie były oddłużane i wciąż nie były w stanie płacić na bieżąco swych zobowiązań, podatków i składek ZUS. Były zbyt duże, by stawiać je w stan bankructwa. Zresztą, ich właścicielem było i jest państwo, które jest też największym ich wierzycielem. Wierzyciel może zabrać majątek niesolidnego dłużnika. Cóż, gdy majątek i tak jest własnością wierzyciela?Chodzi o całe branże - górnictwo węglowe, hutnictwo, energetykę. Nie dotknęła ich pierwsza fala reform z początku lat 90. Wówczas najważniejszą sprawą wydawała się stabilizacja makroekonomiczna i tworzenie instytucji rynkowych. Restrukturyzację trudnych branż odłożono na później. Był na to dobry czas w połowie lat 90., gdy gospodarka szybko rosła, a początkowe tempo reform zostało wyraźnie zwolnione. Wówczas jednak nie było woli politycznej. Poprzednia koalicja niechętnie podejmowała decyzje politycznie niepopularne. Tymczasem restrukturyzacja wymaga zwykle poważnej redukcji zatrudnienia. Trzeba powiedzieć setkom tysięcy robotników, że ich miejsca pracy są nieefektywne i dlatego muszą być zlikwidowane. Trzeba też przyznać, że rzeczywiste wskaźniki bezrobocia są znacznie wyższe od podawanych przez oficjalne statystyki. Przed restrukturyzacją twardo broniły się załogi przedsiębiorstw, prowadzone przez związki zawodowe.Nie było nie tylko woli politycznej, ale też świadomości rzeczywistego stanu przedsiębiorstw. Wydawało się, że wystarczy odgrodzić rynek krajowy wyższymi cłami, jak w przypadku hutnictwa, czy też przerzucić koszty produkcji na inne branże - jak w przypadku górnictwa i energetyki. Za restrukturyzację przemysłu zabrał się wreszcie obecny rząd. Nawet, jeżeli popełnia przy tym wiele błędów, a efekty przyjdą z pewnym opóźnieniem, naprawa państwowych przedsiębiorstw będzie być może największym jego osiągnięciem.Jest kilka przyczyn tej determinacji. Na restrukturyzację polskiego przemysłu kładzie nacisk Unia Europejska, która nie godzi się na ukryte dotowanie przez rząd górnictwa i hutnictwa. Unia domaga się, by Polska zmniejszyła swój potencjał produkcyjny w nierentownych branżach. Bez tego wejście do Unii nie będzie możliwe. Szybka naprawa staje się konieczna także dlatego, że niektóre przedsiębiorstwa, mimo wymuszonych ulg i oddłużania, znalazły się w sytuacji rozpaczliwej.Pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i za granicą przyspieszyło ten proces. Dopiero teraz świadomość nieuchronności zmian stała się powszechna u załóg pracowniczych, w związkach zawodowych, zarządach i u samego właściciela, czyli urzędników z Ministerstwa Skarbu Państwa.Doświadczenie pokazuje, że jedynie wyjątkowo zła sytuacja finansowa firmy skłania wszystkie strony do poparcia trudnego programu naprawczego. To jest przypadek ZPC Ursus, gdzie zarząd i radykalna "Solidarność" współpracują ze sobą przy gruntownej restrukturyzacji i zwolnieniach grupowych. Podobny jest przypadek Huty im. Sendzimira w Krakowie, gdzie program naprawczy przewiduje redukcję zatrudnienia o połowę.Przykładów można wymienić znacznie więcej. Bez naprawy państwowego przemysłu, a następnie jego prywatyzacji gospodarka nie utrzyma dotychczasowej dynamiki.

WITOLD GADOMSKI

PUBLICYSTA "GAZETY WYBORCZEJ"