Jaki jest rynek

Rynek jest najwyraźniej niewzruszony. Niewzruszony w swej wierze. Jego wiara w dobre perspektywy polskiej gospodarki jakoś nie daje się zniszczyć. I to pomimo tak wielu solidnych sztachet połamanych ostatnio przez różnych takich na rynkowych plecach. Bardzo to optymistyczne. Bardzo przy tym wzruszające.Deficyt obrotów bieżących? Furda. Inflacja dwucyfrowa? Nic to. Patriotyczna bitwa z obcym kapitałem? Normalka. Prezes Jamroży głównym odlewnikiem kształtu polskiego sektora bankowego? A dlaczego niby nie? Kolejna odsłona uwłaszczeniowego spektaklu? Widzowie przeraźliwie ziewają. Festiwal wywiadów, artykułów, mruknięć i przypuszczeń VIP-ów w sprawach różnych: a to o kursie, stopach, inflacji, liberalizacji, o seksie? Bez tego tydzień byłby przecież pusty, zmarnowany.Rynek wszystko znosi z wiarą i godnością. Rynek nie chce się dać wywalić. Cud jakiś, czy co? Niekoniecznie. Rynek to coś takiego, co bardzo się przywiązuje do własnych większościowych przewidywań. Po to, żeby rynek wytrącić z tych głębokich kolein, trzeba czegoś więcej niż 5% odchylenia w szacunkach deficytu obrotów bieżących. Trzeba czegoś więcej niż obwieszanie ministra Wąsacza kolejnymi psami. Więcej niż nieoczekiwanie gwałtowne przyspieszenie przekształceń własnościowych w naszych bankach. Nie wystarczy nawet, by poseł Borowski ogłosił, że wczoraj zobaczył nadciągającą jutro katastrofę, a nawet z nią trochę poplotkował o pogodzie.Czego więc trzeba, żeby zepsuć rynek? Co zrobić takiego, żeby złoty poleciał na łeb na szyję? Nie wystarczy poprognozować, że inflacja skoczy do 11% w lutym? A gdyby tak dołożyć do tego wiarygodne szacunki PSL, mówiące o styczniowym deficycie obrotów bieżących rzędu 2 mld USD? Dopełnić obrazu paroma żywymi reportażami o wybijaniu nieśmiertelnego stada podstawowego? I tak dalej. Ewentualnie można jeszcze zawsze przycytować fragmencik mowy pogrzebowej Olechowskiego nad trumną polskiej kultury zarządzania. To powinno zadziałać.A jednak, szczerze mówiąc, wątpię. Spłynie to wszystko po rynku, jak po psie woda. Co wobec tego robić? - zapytajmy za jednym klasykiem. Czyż nie ma już żadnej nadziei na obrócenie tego durnego rynku we właściwą - zdaniem wielu - stronę? Spokojnie. Nie załamujmy się. Oto, co trzeba zrobić. To taki dekalog niszczyciela w zarysie.Po pierwsze - podwyższyć cła na importowaną żywność. Po drugie - zwiększyć ochronę wszystkich w ogóle krajowych producentów. To zaowocuje z pewnością utrwaleniem wszystkich pomyślnych tendencji inflacyjnych, które widać w strukturze wskaźnika CPI na bazie porównań miesięcznych i rocznych (indeks cen dóbr, żywności). A być może uda się nawet nadrobić to drobne niedociągnięcie, jakim był niższy (w porównaniu ze styczniem ubiegłego roku) wzrost indeksu cen usług. Po trzecie - trzeba natychmiast skłonić radę Polityki Pieniężnej do spektakularnego przejścia w polityce monetarnej na cel pośredni w postaci kursu walutowego i do publicznego wyznania, że bezpośredni cel inflacyjny był zapomnianym już wybrykiem. Po czwarte - rząd (podkreślmy rząd, a nie prof. Gomułka) musi wydać oświadczenie, że mechanizm kursu walutowego zostanie zmieniony "tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, ale nie później niż w roku 2005". Po piąte - nie zaszkodziłoby też, by ktoś z najbardziej wiarygodnych członków RPP (mniejsza o nazwiska i tak wiadomo, o kogo chodzi) oświadczył w dobrej gazecie (może być "Gotuj z nami"), że "crawl zostanie zniesiony tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, ale nie później niż na dzień przed upłynnieniem kursu". Po szóste - pani prezes Gronkiewicz-Waltz mogłaby zamieścić istotne uściślenie do swych przewidywań inflacyjnych, wyrażone w krótkiej telefonicznej wypowiedzi dla Reutersa. To uściślenie, nieopatrznie opuszczone wcześniej przez roztargnionego dziennikarza, powinno brzmieć: "w najlepszym przypadku". Cokolwiek miałoby to znaczyć, rynek to zauważy. Po siódme - minister Kropiwnicki powinien koniecznie zwołać konferencję pod równie intrygującym jak ostatnio tytułzyli ble, ble, ble "ze szczególnym uwzględnieniem zagrożeń...", ale tym razem powinien mówić już bez kartki. Po ósme - prezes ZUS mógłby z naciskiem wrócić do akcentowania związków między wzrostem ściągalności składek a własną kadencyjnością i nieusuwalnością z urzędu. Po dziewiąte - trzeba kategorycznie pogrzebać sprawę reformy podatków od dochodów osobistych. Po dziesiąte - można by ostatecznie przyjąć ofertę wiązaną Wałęsy pod adresem Krzaklewskiego.Myślę, że to powinno wystarczyć. Ale głowy wcale bym nie dał. Rynek może i jest głupi, ale swój rozum to on jednak ma.

JANUSZ JANKOWIAK