Faksem z Gdańska

Łatwo było przewidzieć, jak zakończy się próba poprawienia ustawy prywatyzacyjnej w naszym Sejmie. Zakończyła się popsuciem. Okaleczona ustawa nadawała się tylko do odrzucenia. Udało się to zrobić w ubiegły piątek, przypadkową większością dwóch głosów.Wszystko przebiegało wedle łatwego do wyobrażenia schematu, który zarysowałem jakiś czas temu na łamach PARKIETU. Rząd wprowadził nowelę ustawy do parlamentu w dobrej wierze, ale bez wyobraźni. Doświadczenie całej minionej dekady uczy, że prywatyzacja rozpala silne emocje, porównywalne tylko z emocjami wokół aborcji. W parlamencie wzięli się za podrzuconą im okazję legislacyjną spece od uwłaszczenia oraz związkowcy, polujący od lat na każdą szansę powiększenia przywilejów pracowniczych i rolniczych. W toku obrad wrócił - zawsze wraca - nastrój obrony narodowych dóbr i wartości. Każda debata prywatyzacyjna jest w swej treści głęboko antyprywatyzacyjna. Jest to czas Pęka, Ikonowicza, Łopuszańskiego i Słomki. Stanowiliby znakomity sztab doradców gospodarczych prezydenta Łukaszenki, który buduje dobrobyt Białorusi, jakby wsłuchiwał się w ich recepty. Każda próba wynegocjowania kompromisowych, mniej szkodliwych rozwiązań, skazana jest w takim klimacie na porażkę. Siła klubu Unii Wolności nie wystarcza, by obronić stanowisko rządu - zwłaszcza wtedy, gdy niektórzy członkowie gabinetu ukrywają lękliwie sposób swego głosowania. Przechodziły kolejne pomysły rozszerzenia kategorii osób uprawnionych do otrzymania akcji pracowniczych - choćby technicznie było to trudne do spełnienia - oraz pomysł mianowania wszystkich członków rad nadzorczych przez Skarb Państwa, nawet wtedy, gdy inni akcjonariusze mają już 49% akcji w spółce częściowo sprywatyzowanej. Przy wszystkich tych głosowaniach zwyciężał sojusz związkowców z lewej i prawej strony sali, przeciw rządowi. W końcu, przy pomocy SLD, poćwiartowano akcje prywatyzowanych firm na rzecz zasilenia nie istniejących funduszy Nauki Polskiej i Technologii oraz Restrukturyzacji Polskiej Gospodarki, a w wielkim finale zagwarantowano większościowy udział państwa w PZU SA oraz nakazano stworzenie odrębnego prawa dla prywatyzacji PKO BP i BGŻ. Relacjonuję to wszystko, by pokazać, ile głupstw można uchwalić w Sejmie w ciągu godziny, korzystając z pomocy opozycji, gotowej utrudnić życie rządowi. Udało się, jak wspomniałem, utrącić popsuty projekt resztką sił.Wydawało mi się, że jest to ostateczna lekcja, która zniechęci rząd do eksperymentowania z doskonaleniem prawa prywatyzacyjnego przy danych nastrojach i danym składzie parlamentu. Można przecież robić zmiany własnościowe na dotychczasowych zasadach - decyduje bowiem wola polityczna i nie warto podrzucać kolejnej okazji do psucia i hałasowania. Ale nie. Powstała nowa wersja uzgodnienia koalicyjnego, reklamowana jako mniej szkodliwa. Będą zmniejszone odpisy akcji na różne szlachetne cele, w tym zasilenie III filaru ubezpieczeń na korzyść pracowników sfery budżetowej. Będzie zatem powtórka z debaty prywatyzacyjnej, w celu zaspokojenia zwolenników uwłaszczenia jak najmniejszym kosztem. Triumfuje doktryna mniejszego zła, a to oznacza, że musimy pożegnać się z myślą o rzeczywistej poprawie ram prawnych prywatyzacji - sił starcza zaledwie na utrącenie bardziej szkodliwego wariantu na rzecz mniej szkodliwego.

JANUSZ LEWANDOWSKI