Mimo dość wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, rośnie oficjalny wskaźnik bezrobocia. Wiele wskazuje na to, że jest to proces stały, który potrwa jeszcze kilka lat. Dla polityków społecznych, działaczy związkowych czy zwykłych ludzi rosnące bezrobocie jest złem bezwzględnym, które budzi najwyższy niepokój. Dla ekonomistów czy biznesmenów jest to oznaka restrukturyzacji, która w ostatecznym rachunku może spowodować, że gospodarka stanie się bardziej dynamiczna i zdolna do tworzenia nowych miejsc pracy.Trzeba jednak pamiętać o tym, że oficjalny wskaźnik bezrobocia jest mocno zafałszowany. Należałoby go skorygować w górę lub w dół. Część osób zarejestrowanych jako bezrobotne tak naprawdę ma źródła utrzymania: handluje, pracuje "na czarno", pracuje za granicą, czasami posiada własne firmy. Tę grupę - zapewne około miliona ludzi - należałoby wyłączyć z grona bezrobotnych, obniżając tym samym oficjalne wskaźniki.Jednak istnieje także bezrobocie niezarejstrowane - głównie osoby pozostające na utrzymaniu gospodarstw rolnych, których krańcowa wydajność jest bliska zera. W ostatnich latach wiele osób, nazywanych dawniej chłoporobotnikami, utraciło pracę w mieście i dziś utrzymuje się z bardzo skromnych dochodów rolniczych, wspomaganych przez transfery socjalne.Wreszcie, wciąż znaczna grupa przedsiębiorstw państwowych ma nadmierne zatrudnienie, co oznacza, że pracujący w nich wcześniej czy później utracą pracę. Niektórzy mówią wręcz o bezrobociu ukrytym, czyli przechowywaniu w państwowych zakładach ludzi, dla których w gruncie rzeczy nie ma pracy.Wzrost oficjalnego wskaźnika bezrobocia nie jest powodowany utratą efektywnych miejsc pracy, lecz przenoszeniem części pracowników ze statusu osoby zatrudnionej (na stanowisku nieefektywnym, czy po prostu niepotrzebnym) na status osoby pozostającej oficjalnie bez pracy. Proces ten w ostatnim roku nasilił się, co w gruncie rzeczy dobrze świadczy o tempie restrukturyzacji gospodarki. Najbardziej znany jest przykład górników, którzy już odeszli z pracy lub odejdą w najbliższym czasie. Jest to pokaźna, blisko 100-tysięczna grupa. Dołączy do niej wkrótce grupa hutników - mówi się o redukcji zatrudnienia w tej branży o 40 tysięcy - pracowników przemysłu zbrojeniowego, maszynowego.W wielu przypadkach redukcja zatrudnienia, czyli wzrost bezrobocia, jest warunkiem niezbędnym wychodzenia przedsiębiorstw z kryzysu finansowego. W tym roku Huta im. Tadeusza Sendzimira zwolni połowę swych pracowników, a jednocześnie osiągnie (tak przynajmniej przewiduje biznesplan) zysk. Wygospodarowana w HTS wartość dodana będzie w tym roku wyższa niż w roku ubiegłym, a tym samym zostanie dołożona do krajowego produktu większa cegiełka. Dla ekonomistów to powód do optymizmu, dla związkowców i pracowników - tragedia.Redukcję zatrudnienia w najbliższych miesiącach przewiduje także wiele firm już sprywatyzowanych, w tym z kapitałem zagranicznym. Zjawisko to nie jest żadnym zaskoczeniem. W wielu przypadkach inwestorzy przejmujący państwowe przedsiębiorstwa zobowiązywali się do utrzymania stanu zatrudnienia przez kilka lat. Mija jednak okres karencji i prywatne firmy nie mogą sobie już pozwolić na hojną politykę socjalną. Będą zwalniać, przyczyniając się do dalszego wzrostu bezrobocia.W najbliższych latach dojdzie do tego wzrost podaży siły roboczej, związany z wchodzeniem na rynek pracy wyżu demograficznego. Wszystko to razem wzięte może doprowadzić do utrzymywania się bezrobocia na poziomie przekraczającym 15%. Bezrobocie to może przez dłuższy czas nie spadać, mimo dobrej dynamiki gospodarczej.Nie ma sensu walczyć z rosnącym bezrobociem przez wstrzymywanie lub spowalnianie procesu restrukturyzacji przedsiębiorstw. Przeciwnie - restrukturyzacja jest warunkiem sanacji finansowej firm i utrzymania przynajmniej części miejsc pracy. Jedynym skutecznym sposobem walki z bezrobociem musi być tworzenie nowych miejsc pracy. To zaś wymaga obniżenia kosztów pracy i podatków oraz zwiększenia elastyczności rynku pracy.Rosnące bezrobocie powinno przyczynić się do przytłumienia siły związków zawodowych i niepodnoszenia płac realnych. To wszystko może zachęcić zagranicznych inwestorów do lokowania kapitału w Polsce. Bez znacznego zwiększenia kapitału pracy w Polsce nie przybędzie.

WITOLD GADOMSKIpublicysta "Gazety Wyborczej"