Faksem z Gdańska
Nie wiem, czy tak jest w całej Polsce, ale na Pomorzu dotychczasowy wynik meczu samorządy wojewódzkie - urzędy wojewódzkie wynosi 1:5. Wojewoda, będąc namiestnikiem centralnej administracji, ma pięć razy więcej etatów i pieniędzy aniżeli organy samorządu wojewódzkiego. Daleko nie zajechaliśmy po roku reformy terytorialnej. Nie jest to na pewno ów "przewrót kopernikański" w zarządzaniu krajem, jaki zapowiadali autorzy reformy. Warszawa górą! Kiedy już przebrzmiały górnolotne zapewnienia o potrzebie usamorządowienia Polski i zaczęła się realna gra o kompetencje oraz pieniądze, centralne urzędy z łatwością pokonały rozproszone siły nowych województw. Lobby województw jeszcze nie istnieje. Nawet w przyszłości będą kłopoty z jednolitym frontem polskich regionów. Perspektywa silnych i samodzielnych regionów zamazana została przez grzech pierworodny reformy, jakim było upolitycznione kreślenie granic województw. Polityczny przetarg zrodził słabe i niesamodzielne byty, które będą wisiały u klamki Warszawy. W innych, uważanych za silniejsze - daleka jest droga od administracyjnie wytyczonych granic do poczucia spójności i tożsamości regionu. Być może istnieje ciągłość myślenia o Małopolsce, Wielkopolsce i Śląsku. W innych miejscach, również na Pomorzu, jest to sztuczny poród i wielopokoleniowe zadanie.Po przegraniu pierwszej, nowe województwa przegrywają następną rundę walki o pieniądze. Tym razem chodzi o środki pomocowe Unii Europejskiej. Dwa najistotniejsze programy: SAPARD (wieś i rolnictwo) oraz ISPA (infrastruktura) przechwycone zostały przez stosowne resorty centralne, czyli Ministerstwo Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej oraz Ministerstwo Transportu i Gospodarki Morskiej. Ostatni bój toczy się o zmodyfikowany i rozszerzony program Phare. Tu także z pomocą dla centrali w Warszawie spieszy centrala w Brukseli. Wymaga, by projekty wykorzystujące pieniądze były autoryzowane przez rząd. W tym kierunku idzie czytana aktualnie w Sejmie ustawa o zasadach wspierania rozwoju regionalnego. Transfer środków ma następować w formie kontraktu negocjowanego z województwem. Pierwszeństwo uzyskują województwa o niskiej średniej, czyli te, które łamią logikę reformy terytorialnej. Będzie to z oczywistą szkodą dla województw, w których siła aglomeracji - na przykład Warszawy czy Trójmiasta - przesłania biedę dużych obszarów Mazowsza, czy postpegeerowskich rejonów Pomorza. Średnia wysoka, czyli problemu nie ma. Złudzenie średniej statystycznej.Na razie mamy jedną piątą samorządności. Zwolennicy Polski zwartej, integralnej mogą spać spokojnie.
JANUSZ LEWANDOWSKI