Ożywienie, które zawitało niespodziewanie na NYSE, stało się jedynie krótkotrwałym impulsem dla wzrostu cen akcji na GPW. Co więcej, wysoka skłonność do pozbywania się akcji przy rosnących cenach świadczy o tym, że trwająca od kilku tygodni wojna pozycyjna pomiędzy niedźwiedziami i bykami o ile zbliża się ku rozstrzygnięciu, to raczej nie na korzyść byków.Podobnie daleki od rozstrzygnięć jest los starcia pomiędzy branżą nowych technologii a starym przemysłem. "Ciosem poniżej pasa" dla hi-tech było oświadczenie prezydenta USA i premiera Wielkiej Brytanii zapowiadające przymusowe upublicznienie wyników badań nad genomem człowieka. Nie po to bowiem inwestuje się duże środki, by półdarmo dzielić się rezultatami. Równie dobrze można by zażądać upublicznienia składu nowych leków czy chociażby Coca-Coli, powołując się na wyższe interesy. Inwestorzy na całym świecie zareagowali nerwowo, lecz nerwowość ta powoli ustępuje - żadna firma nie musi przecież działać w tych krajach, które takie absurdalne wymogi będą narzucać. W cieniu tej rynkowej przepychanki pozostają, jak dotąd, podwyżki stóp - ta już dokonana w strefie euro i ta prawdopodobna w USA. Czy rynki je dostrzegą i zareagują spadkiem? W sytuacji, gdy przebicia na firmach internetowych na Zachodzie sięgają granic absurdu, taki potencjalny korekcyjny ruch nie ma w średnim terminie większego znaczenia. Nawet jeśli ceny spadną, trzeba będzie traktować jako okazję do kupna akcji, którymi będzie można "karmić" przyszłe zastępy owładniętych internetową gorączką.