Wczorajszy kolejny rekord wszech czasów WIG-u przeszedł niemal niezauważony. Pesymista zauważyłby od razu, że obroty były skromniejsze od tych, do których rynek przyzwyczaił nas kilka tygodni temu, z wyjątkiem BRE przy żadnej innej dużej spółce nie pojawiła się literka G, a na dodatek fixing zakończył się przewagą strony podażowej, tak jakby inwestorzy nie wierzyli w trwałość ruchu wzrostowego. Z kolei optymista bez problemu wychwyciłby również kilka pozytywnych sygnałów: poszerzenie rynku, brak zmasowanej podaży w ciągu poprzednich dwóch tygodni, świadczący o korekcyjnym charakterze spadków, czy też utrzymujące się zdezorientowanie większości inwestorów, które psychologicznie nie pasuje do momentów przełomowych na rynku. Po raz pierwszy od dłuższego czasu w centrum zainteresowania znalazły się również walory banków, gdzie można zakładać poprawę wyników w pierwszym kwartale tego roku, zwłaszcza na tle niskiej bazy zeszłorocznej. Za możliwością kontynuacji pozytywnego scenariusza przemawia też zachowanie spółek sektora teleinformatycznego, bez którego trudno wyobrazić sobie znaczące wzrosty całej giełdy. Bardzo znaczące jest tu zwłaszcza to, że z punktu widzenia analizy technicznej zadziałały pierwsze poziomy wsparcia, a spadki odbywały się na obrotach znacząco niższych niż poprzedzające je wzrosty. Wydaje się, że spółki te były wyprzedawane na korekcie przez najmniejsze portfele, natomiast duże fundusze, które zapoczątkowały hossę na polskim IT, spokojnie wyczekiwały na rozwój sytuacji.