Faksem z Gdańska

Byłoby to dobitne potwierdzenie sensu drogi obranej po roku 1989, gdyby dalszy rozwój sytuacji w Polsce przebiegał wedle formuły ?polityka sobie, gospodarka sobie?. Osłabienie sprawczej mocy słów i zachowań polityków, czyli autonomia sprywatyzowanej i rynkowej gospodarki, to są zadane i w dużej mierze osiągnięte cele polskiej transformacji. Byłoby pięknie, gdyby się to potwierdziło. Prawdziwy test przechodzimy dopiero teraz ? pisałem przed tygodniem. Ale nawet w najbardziej rynkowych gospodarkach i najbardziej okrzepłych demokracjach istnieje coroczny, nieuchronny splot polityki i ekonomiki. Jest to plan dochodów i wydatków publicznych, czyli budżet. Nie wiemy, na ile kryzys rządowy uszkodzi prace budżetowe. Lecz wiemy, że polityczny ciężar budżetu 2001 r. będzie trudny do udźwignięcia. Z jednej strony, ściana wydatków ?sztywnych? i odpowiedzialność za utrzymanie w ryzach deficytu budżetowego. Dotąd była to odpowiedzialność personifikowana przez Balcerowicza. Z drugiej strony, rosnąca chętka, by sobie pofolgować. Im bliżej Wiejskiej, tym lepiej widać chmury, jakie zbierają się nad budżetem 2001. Debata plenarna tego nie ujawnia ? panorama rozdawnictwa odsłania się w komisjach i poselskich klubach. Na przykład: uwłaszczenie ?z automatu? spółdzielców, większa osłona najemców lokali, ulgi dla górnictwa siarki, zasiłki pielęgnacyjne i wychowawcze, świadczenia dla małoletnich ofiar wojny, wzrost składki na ubezpieczenia zdrowotne. Wystarczy podsumować, przeliczyć, a okaże się, że budżet 2001 jest nie do złożenia. Chyba że będzie to budżet św. Mikołaja, zbudowany na zasadzie ?po nas choćby potop?. Wymieniłem inicjatywy niesione przez poważne siły polityczne, a nie outsiderów. Jeśli zapanuje ?zgoda ponad podziałami? co do psucia budżetu, wtedy polityka uruchomi spiralę gospodarczych reakcji i okaże się, jak kruchy jest dorobek 10 lat uodporniania ekonomiki na meandry polityki.

JANUSZ LEWANDOWSKI