Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej, powiedział niedawno w wywiadzie prasowym, że przyszłoroczny budżet będzie najtrudniejszy w mijającej dekadzie. Wypowiedź tę można odczytywać na dwa sposoby ? dosłownie lub przenośnie. W sensie dosłownym wypowiedź ta jest nieprawdziwa. Najtrudniejsze były budżety z początku lat 90. W 1991 r. nie sprawdziły się założenia makroekonomiczne, załamał się handel z Rosją, zgasły pierwsze iskierki ożywienia gospodarczego, które pojawiły się w połowie poprzedniego roku. Nie istniały jeszcze skuteczne instrumenty zbierania podatków ? VAT i PIT. Budżet uzależniony był od podatku dochodowego od osób prawnych, a zatem od zysku osiąganego przez przedsiębiorstwa. Przedłużająca się recesja powodowała kurczenie się zysków, a w ten sposób ? dochodów budżetowych. Trzeba było budżet mocno przycinać, a i tak rok zakończył się potężnym deficytem. Przycinać budżet w ciągu roku to znaczy zabierać już obiecane pieniądze służbie zdrowia, oświacie, wojsku, emerytom i pracownikom budżetówki. To naprawdę była dramatyczna sytuacja, do której nie da się porównać sytuacji dzisiejszej. W kolejny rok weszliśmy bez gotowego budżetu, tylko z prowizorium, z trudem uchwalonym przez skłócony sejm. Ostatecznie budżet przyjęty został w połowie roku, a rekomendujący go premier Olszewski grzmiał: ?To jest straszny budżet?. Kto przeżył tamte dwa lata i miał do czynienia z pracami nad budżetem, słowa Bogusława Grabowskiego przyjmuje wzruszeniem ramion. Dziś jesteśmy o prawie 1/3 bogatsi niż w początkach lat 90. I znacznie bogatszy jest budżet. Jest z czego dzielić i jest co obcinać.A zatem wypowiedź członka RPP należy potraktować jako przesadę, dopuszczalną czasami w polemice. Bogusław Grabowski nie tylko współdecyduje o polityce monetarnej NBP, ale jest też wpływowym doradcą ekonomicznym AWS i chętnie wypowiada się na tematy polityki makroekonomicznej rządu. A polemika dotyczy możliwości skonstruowania w przyszłym roku budżetu z deficytem niższym niż dotychczasowy. Były wicepremier Balcerowicz projekt taki zaproponował ? deficyt sektora finansów publicznych miał wynieść 1,5 proc. PKB, a deficyt ekonomiczny 0,3 proc. Teraz rząd musi podjąć decyzję, czy podtrzymuje te założenia, czy też je rozluźnia. I jedno i drugie nie jest zbyt wygodne. Podtrzymanie założeń budżetowych oznaczać będzie konieczność prowadzenia polityki równie twardej jak polityka Balcerowicza. Trzeba będzie zapomnieć o wielu poselskich projektach leżących w Sejmie, gdyż ich uchwalenie groziłoby rozdęciem wydatków i deficytu. Trzeba zrezygnować z ulg prorodzinnych, zaostrzyć kryteria przyznawania zasiłków przedemerytalnych i odrzucić wszelkie pomysły, które zapewne dobrze sprzedawałyby się przed zbliżającymi się wyborami. A zatem rodzi się pokusa rozciągnięcia budżetu, zwiększenia deficytu o jakieś 0,5?1 punkta procentowego, czyli 3?6 mld zł. Ba, kiedy takie rozluźnienie fiskalne zostanie źle przyjęte przez zagraniczne banki inwestycyjne. Na jesieni 1997 roku, Grabowski, uczestniczący wówczas w tworzeniu programu rządowego, przestrzegał przed groźbą kryzysu walutowego wywołanego nadmiernym deficytem na rachunku bieżącym bilansu płatniczego. ?Gdy deficyt przekracza 7% PKB ? mówił ? 20-letni dealerzy walutowi mają pełne ręce roboty?. Niewiele wówczas można zrobić. Deficyt wciąż oscyluje wokół 8% i groźba uruchomienia dealerów do gry przeciwko złotemu jest bardzo realna. By tego uniknąć trzeba jak najszybciej zacieśniać popyt wewnętrzny i dawać sygnał, że prowadzi się odpowiedzialną politykę fiskalną. Krótko mówiąc ? nie stać nas na rozluźnienie fiskalne. Przeciwnie, trzeba pokazać, że rząd dyscyplinę budżetową uznaje za priorytet.Sytuacja rządu i nowego ministra finansów nie jest najwygodniejsza. Wcale jednak nie chodzi o dramat, który się rozgrywa w finansach publicznych, ale o sytuację polityczną rządu mniejszościowego na parę miesięcy przed wyborami. Jest prawdopodobne, że rząd spróbuje kompromisu między opcją ?budżetu wyborczego? ? hojnego dla wszystkich, a opcją budżetu odpowiedzialnego, który zyskałby poparcie zagranicznych inwestorów. Wątpię, czy na takim kompromisie dobrze wyjdzie gospodarka. Nie wierzę też w to, by ?hojniejszy? budżet poprawił notowania obecnego rządu i ugrupowania, które go tworzy.
Witold Gadomskipublicysta ?Gazety Wyborczej?