Jak sięgam pamięcią, nigdy jeszcze sytuacja giełdowa nie była tak niejednoznaczna. Z jednej strony, powszechne zniechęcenie i zmęczenie inwestorów sugeruje, że jakaś poprawa nastrojów powinna nastąpić stosunkowo szybko. Przemawiają za tym również znikome obroty, jak i prawdopodobieństwo odbicia indeksów zachodnioeuropejskich i amerykańskich. Z drugiej strony, obraz techniczny polskiego rynku pozostawia sporo do życzenia po tym, jak został wstępnie przebity pierwszy obszar wsparcia trendu horyzontalnego powyżej 19 000 punktów, a w zachowaniach inwestorów widać coraz więcej emocji niż racjonalnego myślenia. Przychodzi mi na myśl przykład Prokomu, który najdłużej ze spółek IT opierał się tendencji zniżkowej, po czym nagle w trakcie ostatnich dwóch sesji stał się liderem spadków, tak jakby inwestorzy nagle uznali, że wszystkie spółki z tego sektora powinny spaść tyle samo, a inne rzeczy są nieistotne. Podobnie emocjonalnie i zmiennie zachowują się również giełdy zachodnie. To poczucie niepewności wynika zapewne z niemożności jednoznacznej oceny stanu gospodarki amerykańskiej. Wydaje mi się, że tak na dobrą sprawę nie jest istotne, czy Fed podniesie stopy procentowe o kolejne 25 punktów w czasie sierpniowego posiedzenia, czy nie. Dużo ważniejsze jest, czy gospodarka za nic ma sobie próby spowolnienia, tak że Fed będzie się musiał posunąć aż do wprowadzenia jej w stan recesji, czy też publikowane dane makroekonomiczne pochodzą z kilku rosnących sektorów, podczas gdy tak zwana szeroka gospodarka spokojnie wytraciła impet. Pierwszy scenariusz byłby zabójczy dla rynku w średnim terminie, podczas gdy drugi oznaczałby maksymalnie 1?1,5 miesiąca niepewności, po czym przyniósłby powrót hossy spółek technologicznych.