Początek tygodnia przyniósł kontynuację spadków polskich akcji, a że wczorajsza przecena dotknęła głównie spółki informatyczne, wydaje się, że było to proste następstwo piątkowego spadku Nasdaq. Sytuacja tego rynku nie wygląda najlepiej, a piątkowa sesja miała znamiona lekkiej paniki. W tej sytuacji analiza techniczna sugeruje dalsze spadki do poziomu około 3000 punktów, na którym kumulacja paniki będzie tak duża, że będzie to zapowiadało gwałtowne odbicie. Od strony fundamentalnej, impulsów do takiego odbicia można sobie wyobrazić dużo, chociażby dobre wyniki kwartalne (zakładam, że te spółki, które nie podały ostrzeżeń o obniżeniu prognoz, pokażą bardzo dobre wyniki), czy spadek cen surowców, w tym ropy. Jednocześnie wydaje się, że na innych rynkach spadki w USA robią już znacznie mniejsze wrażenie. To tak, jakbyśmy kumulację nerwowości w Europie, czy na rynkach Azji mieli już za sobą i tylko czekali na dogodny moment do zakupów. Sytuacja u nas jest bardziej problematyczna, mimo że rynek zdaje się stosunkowo spokojnie reagować na spadki. To, w połączeniu z dużym wyprzedaniem oraz stosunkowo atrakcyjną wyceną spółek, stwarza duże szanse na silniejsze odbicie. Z drugiej strony, nie należy zapominać o czynniku ryzyka, jakim jest sytuacja makroekonomiczna w połączeniu z niestabilnością polityczną. Do tego dochodzi nie do końca przewidywalne szafowanie stopami procentowymi przez RPP, co godzi bezpośrednio w wyniki firm. I tym chyba należy tłumaczyć, dlaczego jesteśmy gorsi od większości europejskich rynków.