Raz za razem kompetentne bez wątpienia osoby zarzucają rynek informacjami, ile to też dodatkowo pieniędzy brakuje w budżecie. Nie sposób z tym dyskutować. W końcu przeszacowanie wpływów podatkowych, mimo wyższej inflacji, da się sensownie objaśnić. Charakter tej inflacji, napędzanej cenami żywności i usług, sprawia, że podatek inflacyjny zbierany przez budżet jest mizerny, a indeksowane wydatki ? dla odmiany ? rosną całkiem przyzwoicie. Nie sposób przy tym naturalnie zapomnieć o radosnej twórczości parlamentarzystów, której skutki ? wolno przypuszczać ? nie są do końca rozpoznane przez nikogo, ani przez twórców, ani odbiorców, ani wykonawców. Tak po prawdzie ? bajzel pod tym względem panuje totalny (szczególnie po odrzuceniu ustaw nowelizujących podatki pośrednie, akcyzę i kartę nauczyciela).Kiedy więc kompetentni ludzie, dysponujący dostępem do wiarygodnych informacji, oznajmiają rynkowi, że dla domknięcia budżetu brakuje 4?5 mld złotych, to pewnie można im wierzyć. Chociaż jest to wiara kosztowna. 4?5 mld, wobec wyniku budżetu państwa planowanego pierwotnie na (-)15,4 mld, to podniesienie deficytu o 1/3. Oznaczałoby to zwiększenie deficytu ekonomicznego do ok. 18 mld, czyli do wielkości przekraczającej 2,6 proc. PKB.Nie ma co spekulować, jak wiadomość o takim deficycie zostałaby przyjęta przez rynek. Szkoda czasu na próżne gadanie. To byłaby katastrofa. Ze wszystkimi skutkami charakteryzującymi katastrofę.To natomiast, co zasługuje już teraz na odrobinę uwagi, to pytanie o budżet nie na rok przyszły, ale na 2002, czyli pierwszy budżet po wyborach parlamentarnych. Niedawno komisja sejmowa zdecydowała, że z uwagi na ciężką sytuację budżetu w tym i przyszłym roku, redukcji podatków nie będzie. Będzie ona za to możliwa w roku 2002. Nawet w tych, niespecjalnie zabawnych, czasach zdarzają się, jak widać, rzeczy zabawne.Pytanie sensowne i już wcale nie takie śmieszne, brzmi oczywiście tak: czy zwycięska koalicja zdecyduje się podnieść podatki, jak to już kiedyś zrobiła, aby mieć z czego wydawać?Dobre pytanie. Niektórzy wciąż się pocieszają, że to raczej nieprawdopodobne, nieopłacalne, po prostu ? niemożliwe. Czyżby? Rzućmy okiem na liczby. Dla ułatwienia zostańmy wyłącznie przy podatkach od osób fizycznych. Dochody z tego tytułu nie są największą pozycją w dochodach budżetu, ale są pozycją znaczącą (ponad 7 proc. PKB). Podatnicy najciężej doświadczeni przez fiskusa, choć liczebnie umiarkowani, bo jest ich tyle mniej więcej, ile mieszczą 3 duże stadiony piłkarskie, dostarczają państwu 1/3 całości dochodów z PIT. Podniesienie dla nich stopy podatkowej o 5 pkt. proc., przy wielu koniecznych dla takiej kalkulacji założeniach, mogłoby dać budżetowi w przyszłym roku dodatkowe około 2,5 mld złotych.Dużo to czy mało? Zależy do czego odnieść tę kwotę. W stosunku do ogółu wpływów z PIT, prognozowanych na rok 2002, to ledwie 3,8 proc. Ale wobec wyniku budżetu państwa, planowanego na (-)3 mld złotych, te 2,5 mld jest już kwotą imponującą. Pozwoliłoby to bezpiecznie podwoić deficyt. Bardzo pociągająca perspektywa.Z rachunkowego punktu widzenia, prawdopodobieństwo podniesienia podatków dla najzamożniejszych podatników po zmianie koalicji rządzącej, uznać więc wypada za wysokie.Co mogłoby temu zapobiec? Prawdę powiedziawszy ? tylko wyobraźnia rządzących. No i pozostaje jeszcze zawsze mieć nadzieję na weto pana prezydenta. Innych powodów do optymizmu nie widać. Obniżka podatków... Nic, tylko boki zrywać ze śmiechu.

Janusz JANKOWIAK