W ciągu ostatnich 12 miesięcy banki na świecie udzieliły spółkom telekomunikacyjnym łącznych kredytów, których wartość szacowana jest na 400 mld dolarów.

Nawet uwzględniając inflację jest to kwota znacznie większa niż ta, jaką pożyczono rządom państw III świata przed kryzysem finansowym na rynkach nowych ? stwierdził na łamach tygodnika ?Sunday Business? główny ekonomista domu maklerskiego Monument Derivatives, Stephen Lewis.Zaangażowanie banków w tej gałęzi osiągnęło taki poziom, że wzbudza to obawę organów nadzoru bankowego. Jeśli będzie on się nadal bez umiaru zwiększać, może wywołać ogólnoświatowy kryzys finansowy. W istocie, w przypadku kredytów dla państw III świata ryzyko systemowe było mniejsze, ponieważ leżały one na różnych kontynentach i miały zróżnicowaną strukturę gospodarczą. W przypadku łączności istnieje ryzyko, że wydarzenie, które postawi w sytuacji nieregularnej kredyt dla jednej spółki, może również podważyć bezpieczeństwo innych kredytodawców dla tej gałęzi.Wydarzeniem takim ? zdaniem Lewisa ? może okazać się przetarg na licencje UMTS we Włoszech. Ponieważ przyniósł on tylko 12 mld euro, czyli połowę wpływów, jakich spodziewał się rząd, spółki łącznościowe odetchnęły po niej z ulgą. Teraz jednak zaczynają martwić się banki. Uczestnicy rynków finansowych mogą bowiem obecnie zacząć się zastanawiać nad skutkami niskich cen, jakie zapłacono za owe licencje i nad faktyczną wartością pasm częstotliwości, przydzielanych firmom łącznościowym nie tylko we Włoszech, ale również w Wielkiej Brytanii (gdzie rząd uzyskał z tego tytułu kwotę odpowiadającą 38 mld funtów) i w Niemczech.Jeśli jednak kwoty te są tak rozbieżne, to przetargi ewidentnie nie są efektywnym środkiem wyznaczania wartości owych dóbr skończonych. Zwycięzcy przetargu w Wielkiej Brytanii i w Niemczech zapewne przepłacili. Nie stwarzałoby to żadnych problemów, gdyby przeznaczyli na to środki własne. W większości przypadków jednak, zaciągnięto na ten cel kredyt, spłacany następnie wpływami z emisji obligacji. Lewis sugeruje, że w istocie, kwoty, jakie zapłaciły za licencje spółki telekomunikacyjne, zależały głównie od tego, jak duży kredyt zdołały wynegocjować w bankach.Banki udzielały spółkom łącznościowym kredytu na licencje UMTS na fali ogólnego entuzjazmu, jaki towarzyszył odkryciu nowej gospodarki i ? jak twierdzi Lewis ? przy zachęcie ze strony rządów i banków centralnych. Maksymalizowaniem dźwigni finansowej były zainteresowane zwłaszcza rządy, ponieważ ułatwiało im to windowanie ceny licencji. Na przykład rząd Finlandii uznał, że lepiej będzie, aby operatorzy telefonii komórkowej posiadane i pożyczane kapitały przeznaczyli na jej rozwój i przyznał licencje nieodpłatnie (ale ma on takiego płatnika podatku od podmiotów gospodarczych, jak Nokia ? MK).Lewis twierdzi, że łączne zaangażowanie globalnych instytucji finansowych w spółkach łącznościowych jest tak wielkie, że przestało ono być problemem banków komercyjnych, a zaczyna być problemem dla banków centralnych i rządów, które nie będą mogły umyć rąk, jeśli któryś z wielkich kredytów udzielonych spółkom łącznościowym znajdzie się w sytuacji nieregularnej. Ministerstwa finansów dopiero teraz jednak dostrzegają, że zaistniała sytuacja grozi kryzysem systemowym.Parę dni temu przytaczałem wypowiedź szefa zespołu ds. spółek łącznościowych w agencji ratingowej Standard and Poor's w Londynie, Duncana Warwicka-Championa, który ostrzegł, że zarówno brytyjski narodowy operator łącznościowy ? BT, jak i inni operatorzy telefonii komórkowej mogą się rozczarować, ponieważ ich prognozy tempa wzrostu przychodów w przeliczeniu na jednego użytkownika mogą się nie spełnić. Czy zatem cała konstrukcja finansowa stworzona wokół telefonii komórkowej okaże się domkiem z kart? Zważywszy na bliskość terminu zamknięcia przetargu na licencje UMTS w Polsce, ta niebanalna kwestia warta jest chwili refleksji.

Mariusz Kukliński (Londyn)