Informacja o wykonaniu 1/4 całorocznego deficytu już w styczniu przeleciała przez znieczulony rynek, nawet go nie budząc. Ciekawe, czy tak samo będzie po lutym, kiedy deficyt zbliży się do 40%? Albo po marcu, gdy przekroczy 60%?

Zobaczymy, czy minister finansów będzie jeszcze miał zdrowie, by myśleć o wcześniejszym wykupie długu zagranicznego w kwietniu, kiedy 3/4 rocznego deficytu będziemy już mieli z głowy?Styczeń został podobno rozgrzeszony (bo wysokie koszty obsługi długu krajowego, podwójne wypłaty dla FUS, podwójne subwencje dla samorządów, nadzwyczajna wypłata dla Urzędu Mieszkalnictwa itp.). Problem polega na tym, że jeśli popatrzymy na perspektywy lutego, marca i kwietnia, to po stronie wydatków nadal wyglądamy cieniutko, a po stronie dochodów podatkowych ? trudno powiedzieć, bo te zależą w poważnym stopniu od tempa wzrostu gospodarczego.Przypomnijmy dla porządku: w ubiegłym roku, przy tempie wzrostu gospodarczego niższym od przewidywań budżetowych o 1,2 pkt. proc., ale przy inflacji wyższej o ponad 4 pkt., trzeba było ciąć wydatki o ponad 3 mld zł. Jeśli teraz tempo wzrostu spadnie poniżej 4%, a inflacja będzie zgodna z autopoprawką, to obciąć przyjdzie nie mniej niż 2 mld. I to pod warunkiem, że od maja do końca roku budżet byłby zrównoważony, czyli bieżące dochody wystarczą na bieżące wydatki.Czy taki scenariusz jest możliwy? Wszystko jest możliwe. Nawet cud budżetowy. Ale ten zdarza się zdecydowanie rzadziej niż cud biblijny. Nawet takiemu talentowi jak minister Bauc, który potrafił ubiegłoroczny deficyt domknąć co do kopiejki, wprawiając nas w osłupienie, z którego do tej pory nie potrafimy się otrząsnąć.Najbardziej czołobitna ocena twórczych umiejętności księgowych ministra finansów, który w pierwszej kolejności sięgnie oczywiście po niekontrolowane środki stanowiące składnik deficytu ekonomicznego, nie pozwala ze szczególnym entuzjazmem myśleć o przyszłości tego budżetu w drugiej połowie roku. Konieczne będą cięcia wydatków i poszukiwanie dodatkowych dochodów. Opozycja nie przegapi takiej szansy. I dostanie za to z pewnością dodatkową premię od wyborców. Szanse na stworzenie przez SLD samodzielnie rządu są chyba większe, niż to się dziś zdaje postsolidarnościowym optymistom.A co będzie z budżetem po wyborach? Tego można się tylko domyślać. Ale lepiej chyba z góry nie zapeszać. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, żeby najbardziej nawet czarujący nowy minister finansów i żelazny nowy premier zdołali skłonić Radę Polityki Pieniężnej do redukcji stóp procentowych. W geście dobrej woli rada może dać się zaprosić nowemu rządowi na obiad, ale stóp, w odpowiedzi na nieuniknioną ekspansję fiskalną, raczej nie ruszy. Trzeba by zapomnieć o tym, co się teraz mówiło. A na to dobrzy ludzie nie pozwolą.Dlatego właśnie wszystko, co ma się dobrego stać ze stopami, stanie się w pierwszej połówce roku. A później poczekamy już sobie na lepsze czasy. Chyba, że marszałek Borowski wyznaczy nam ambitny cel inflacyjny na 2002 rok, gdzieś tak w okolicach 8?9%. Wtedy szybciutko zrobi się wszystkim lepiej. N