Po raz kolejny, uparcie niczym Feniks z popiołów, odradza się idea reformy finansów publicznych. Która to już z kolei? Lepiej nie liczmy. Próba zestawienia poprzednich, mniej lub bardziej ambitnych planów zmian fiskalnych, które gasły szybciej niż zabłysły, nawet optymistę może wpędzić w depresję. Jednak analizując doświadczenia poprzednich lat możemy sformułować trzy ogólne zasady, które pomogą nam powstrzymać okrzyki radości na wieść o kolejnych planach reform budżetowych.
Zasada pierwsza: nigdy nie cieszmy się na zapas. Patrząc na dotychczasowe, dość ambiwalentne, podejście rządu (-ów) do tematów gospodarczych, wdrażanie reform jawi się jako proces niezwykle trudny, by nie rzec bolesny. Ostatnie lata pozwalają bowiem sformułować generalną tezę, że gdy są pieniądze, to chętnych do ich wydania jest aż nadto. W związku z tym pojawia się wątpliwość numer jeden: czy Ministerstwo Finansów ma wystarczającą siłę przebicia, by zdeklasować wydatkowe pomysły innych resortów? Zasada druga: reforma reformą, a problemy pozostają. By w ogóle mieć nadzieję na prawdziwe obniżki obciążeń podatkowych (w stylu ościennych gospodarek, dajmy na to) musimy najpierw zobaczyć odpowiednią sekwencję działań. Po pierwsze, uelastycznienie wydatków. Po drugie, obniżenie wydatków. Po trzecie wreszcie, obniżkę obciążeń fiskalnych. Bez pierwszych dwóch kroków trzeci będzie prawdopodobnie jedynie kosmetyką bądź radosnym surfowaniem na fali wysokiego wzrostu gospodarczego.
Zasada trzecia: każdy sobie rzepkę skrobie. Ostatnio wyraźnie widać, że aktywność w zakresie polityki gospodarczej nosi znamiona dużego zatomizowania.
Spójrzmy na całkiem niedawny przykład. A dokładnie na to, że wraz z zapowiedziami Ministerstwa Finansów o możliwej obniżce kosztów pracy pojawił się pomysł Ministerstwa Pracy, by podwyższyć płacę minimalną. Czyli w tym samym czasie mieliśmy dwa projekty zmierzające, z punktu widzenia efektów dla rynku pracy, w zgoła przeciwnych kierunkach. Wydarzenia takie jak opisane powyżej sprawiają wrażenie braku koordynacji poczynań resortów gospodarczych, którym najwyraźniej brakuje jednej, spójnej wizji działań. A więc nawet jeśli pojawi się dobry projekt zmian w finansach publicznych, nie można być do końca pewnym, czy aby nie zostanie "skontrowany" działaniami innych resortów.
To byłoby na tyle. Lecz pomimo wszystkich powyższych zastrzeżeń wciąż można kierować się słowami poety: "niechaj żywi nie tracą nadziei" i wierzyć, że któraś z kolejnych propozycji budżetowych nie tylko będzie konkretna, ale na dodatek jeszcze wejdzie w życie.