Rynek NewConnect ma być inkubatorem dla małych firm, które nie spełniają jeszcze wszystkich kryteriów, żeby być notowanymi na głównym parkiecie GPW. Podmioty powinny mieć na tyle perspektywiczny biznes, żeby mogły swoimi akcjami zainteresować inwestorów. Z czasem, gdy spółki będą już na tyle dojrzałe i duże, będą przenosiły się na giełdę. Tyle mówią założenia, które legły u podstaw utworzenia NewConnect.

Praktyka często wygląda zupełnie inaczej. Spośród 42 spółek notowanych na tym rynku tylko niektóre mogą pochwalić się zyskami, choćby nawet symbolicznymi (to widać po wskaźniku cena/zysk, który zdarza się, że wynosi aż kilka tysięcy). Prawie połowa notuje straty. Część firm otwarcie przyznaje, że pierwszych zarobków spodziewa się dopiero za kilka lat. Niektóre prędzej upadną, zanim zaczną być rentowne.

W takim towarzystwie przedsiębiorstwa osiągające stabilne profity, które w dodatku szybko rosną z roku na rok, muszą przyciągać uwagę inwestorów, i to nie tylko indywidualnych. Dla dużych firm, dysponujących dzięki dobrej koniunkturze gospodarczej sporymi zasobami wolnej gotówki, NewConnect jest zatem dobrym miejscem do łowienia okazji rynkowych.

Na razie żadna ze spółek z nowego rynku nie zmieniła jeszcze właściciela. Być może wpływ na to ma fakt, że karty na NewConnect rozdają spekulanci, co powoduje, że wyceny większości podmiotów są zupełnie oderwane od fundamentów. Jeśli spadną do poziomów rynkowych, transakcji z pewnością będzie więcej.