Wśród wielu problemów, które przeżywa obecnie amerykańska gospodarka, coraz większą rolę odgrywają spadające wydatki gospodarstw domowych. Po okresie stabilizacji w styczniu, luty był drugim po grudniu miesiącem spadków wydatków Amerykanów. Za jedną z głównych przyczyn tej tendencji uznawany jest spadek wartości aktywów gospodarstw domowych (szacowanych na koniec roku 2007 na 57,7 bln USD) oraz mniejsze możliwości zaciągania kredytów (szczególnie hipotecznych). Najczęściej jako powód takiego stanu rzeczy podawany jest kryzys na rynku nieruchomości.
Rzeczywiście, spadające ceny nieruchomości przełożyły się na spadek aktywów gospodarstw domowych o 176 mld USD tylko w IV kwartale 2007 roku. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, jak mało amerykańskie władze gospodarcze są w stanie zrobić, by ten trend odwrócić. Mimo miliardów dolarów wpompowanych w system finansowy przez Rezerwę Federalną i obniżki stopy bazowej łącznie o 300 pb. w ciągu ostatnich miesięcy dane pokazują, że stopa refinansowa dla kredytów hipotecznych spadła w tym okresie o zaledwie 75 pb.
Pod koniec 2007 roku mocno spadła również dynamika wzrostu zadłużenia Amerykanów. Biorąc pod uwagę coraz gorsze nastroje wśród konsumentów (co ilustruje spadający indeks zaufania Conference Board, notujący najniższe poziomy od 2003 roku), niewiele wskazuje, aby sytuacja na rynku nieruchomości miała się w najbliższym czasie poprawić. Z drugiej strony, amerykańskie gospodarstwa domowe silnie odczuwają skutki przeceny na giełdach. Według danych z Fed, w IV kwartale 2007 roku ich aktywa spadły z tego tytułu łącznie o 297 mld USD. Oznacza to, że zniżkujące ceny akcji miały o ponad połowę silniejszy wpływ na zamożność amerykańskiego konsumenta niż kryzys na rynku nieruchomości.
Również na tym polu możliwości działania amerykańskich władz pozostają ograniczone. Najistotniejsze zadanie stoi w tym wypadku przed Rezerwą Federalną, która stara się amortyzować wpływ trudności amerykańskich instytucji finansowych na rynki akcji. I trzeba przyznać, że radzi sobie z tym zadaniem dobrze. Pokazała to m.in. zdecydowana reakcja na kłopoty banku Bear Stearns. Udzielenie 30 mld USD kredytu pozwoliło JP Morgan na szybkie przejęcie upadającej instytucji i uspokojenie rynków, a przede wszystkim uchroniło system finansowy przed dramatycznym spadkiem wiarygodności. Mimo wszystko w I kwartale spadki na giełdach były najsilniejsze od 2002 roku, nawet wobec nie najgorszych wyników finansowych amerykańskich spółek z sektora przetwórczego, wspieranych taniejącym dolarem. Zatem i w tym zakresie pole manewru amerykańskich władz pozostaje bardzo ograniczone.
Obraz pogarszającej się sytuacji amerykańskich konsumentów dopełniają rosnące ceny ropy naftowej. W porównaniu z lutym 2007 r. Amerykanie wydali na stacjach benzynowych o ponad 20 proc. więcej, podczas gdy w tym czasie konsumpcja ogółem wzrosła o niecałe 3 proc. Ceny ropy napędza zarówno spekulacja, w miarę, jak zniżki cen akcji zmuszają inwestorów do przeniesienia kapitału na inne rynki, jak i taniejący dolar. Niedawny komentarz Fedu o zawyżonych cenach surowców spowodował wprawdzie silne spadki kursów, ale wystarczył zaledwie tydzień, by niektóre z nich (szczególnie ropa) znów zaczęły atakować szczyty. Pozostaje więc pytanie, co w tej sytuacji czeka amerykańską gospodarkę i jakie działania podejmą amerykańskie władze, by kryzysowi przeciwdziałać. Pierwszym krokiem jest na pewno "plan stymulacyjny", czyli zwroty podatków dla amerykańskich konsumentów mające napędzić wydatki. Niedawne badania pokazują jednak, że efekt tych działań okazać się może stosunkowo niewielki. Wyraźnie coraz słabsze są również efekty kolejnych obniżek stóp i kolejnych zastrzyków płynności dla sektora finansowego. Wydaje się zatem, że jeżeli w arsenale amerykańskich władz gospodarczych nie pojawią się nowe środki, jak na przykład reasekuracja zagrożonych aktywów, zatrzymanie spadającej konsumpcji w ciągu najbliższych miesięcy będzie mało prawdopodobne.