Amerykańska giełda dotarła w piątek w pobliże silnego oporu, jaki wypada nieco poniżej 1400 pkt dla S&P 500. Jest związany z maksimum z początku lutego. Wyznacza on górną granicę trendu bocznego, jaki obserwujemy od drugiej połowy stycznia. W związku z tym wspomniana bariera nabiera dodatkowego znaczenia. Wraz z wyjściem ponad nią będziemy mogli mówić o zmianie średniookresowej tendencji na zwyżkową. Tym samym przestanie być aktualna diagnoza traktująca ostatnie trzy miesiące notowań jako płaską korektę po wyprzedaży trwającej od końca października 2007 r. do drugiej połowy stycznia tego roku. Na razie trudno sobie wyobrazić taki optymistyczny scenariusz, gdyż wydaje się, że do jego realizacji potrzebny byłby stały dopływ sprzyjających wiadomości. Z tym jednak jest problem. Co jakiś czas inwestorzy skupią się na korzystnej informacji, ale generalnie trudno jest mówić, że one przeważają. W tej sytuacji częściej raczej można mówić o wspinaniu się po ścianie strachu niż o racjonalnych powodach do zwyżki. Tę wspinaczkę widać choćby po utrzymującej się kolejny tydzień większej liczbie zwolenników zniżek niż wzrostów w USA. Byków jest 37,8 proc., niedźwiedzi 38,9 proc.

Czy w takich warunkach nie ma szans na trwały ruch w górę? Tego nie można wykluczyć, choć trzeba mieć świadomość, że gdyby do takowego doszło, to odbywałby się on w oparciu o oczekiwania. Te mają do siebie to, że nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Przy wciąż niejasnych perspektywach amerykańskiej gospodarki podjęcie już teraz zdecydowanej gry zakładającej wyraźną poprawę koniunktury gospodarczej w drugiej połowie roku i zażegnanie tym samym kłopotów spółek z poprawą wyników trzeba byłoby uznać za ryzykowne działanie. W związku z tym bardziej prawdopodobne jest jednak utrzymanie się S&P 500 w trendzie horyzontalnym w najbliższym czasie. Bariera 1395 pkt stanie się zatem oporem trudnym do przekroczenia.