Tak, można zadać sobie pytanie, który sektor będzie miał największy udział w indeksach w czasie kolejnego wzrostu. I od razu można przewidzieć, że będzie najlepszym kandydatem do roli przewodnika stada w następnej korekcie (śmiech). Bo najpierw spółki technologiczne miały największy udział w kapitalizacji i wiadomo, jak to się skończyło w 2001 r., potem spółki finansowe, które, wiadomo, jak radzą sobie dziś. Ale wracając do porównania dzisiejszej sytuacji z recesją z lat 90., trzeba zaznaczyć, że dzisiaj rynek finansowy jest znacznie bardziej rozwinięty, ale i bardziej złożony, dostępnych jest więcej instrumentów, różne rynki wielu krajów są ze sobą przez to bardziej powiązane. To sprawia, że skala dzisiejszych kłopotów w sektorze bankowym jest znacznie większa niż 18 lat temu. Co gorsza - nie wiadomo, jaka.
Ale do kiedy będzie źle?
To, z czym mamy teraz do czynienia, jest korektą 5-letniej hossy, trwającej na całym świecie od 2002-2003 r. To nie jest dokończenie tej wielkiej korekty, której pierwsza fala dobiegła końca w 2003 r. Nie zakładam, że S&P 500 znajdzie się ponownie na poziomie 700 pkt.
Czy ta wielka korekta się kiedyś skończy? Nasdaq jest blisko przełamania 30-letniej linii trendu...
Ja nie robiłbym tu żadnych zakładów.
Co by jeszcze musiało się stać, żeby przestać mówić o korekcie 5-letniej hossy i łagodnej recesji, a zacząć mówić o dokończeniu wielkiej korekty?
Łagodnej recesji? Ona jest łagodna może dla nas i dla innych rynków wschodzących, ale na pewno nie dla Ameryki. Za parę miesięcy w kolejnym dołku, który powinien zakończyć tą całą korektę spadkową, będziemy świadkami kolejnych bankructw dużych banków inwestycyjnych. Nie przypuszczam, żeby Bearn Stearns był jedyną poważną i dużą instytucją finansową, która zapisze się negatywnie na kartach historii bankowości w USA i będzie synonimem obecnej recesji. Jeśli spojrzymy na wykresy notowań banków amerykańskich, to albo to jest najlepsza okazja do zakupów - albo to są wykresy kandydatów do kolejnego przejęcia przez konkurencję, za pieniądze Fed.
To do jakiego poziomu, Pana zdaniem, spadnie S&P 500? Teraz od szczytu spadł około 15 proc. Czyli niewiele brakuje do spadku rzędu 18 proc. z początku lat 90.Ostatni dołek był na poziomie 1273 pkt. Czyli jeszcze kawałek przed nami. Co by dla naszej giełdy oznaczał taki spadek?
To zależy od tego, z jakiego poziomu byśmy spadali. Jeżeli mocno się teraz odbijemy, to pewnie możemy dotrzeć na WIG20 do 2700 pkt, a z lekkim pogłębieniem do 2600 pkt. Czyli najgłębiej powinniśmy dotrzeć do tych dołków z 2006 r.
Przy tym poziomie Pan będzie kupował?
Jeśli wcześniej sprzedam (śmiech).
Który poziom musi być teraz przekroczony, żeby się opłacało taki timing zrobić? Jaki spadek na tle wydarzeń z ostatnich tygodni będzie zapowiedzią, że nadchodzi coś gorszego niż ostatnie fluktuacje? Nastroje inwestorów powinny się zmienić? Co będzie sygnałem?
Trudno powiedzieć, bo nie wiadomo, do jakiego poziomu rynek najpierw trochę urośnie. Nastroje wśród inwestorów, przede wszystkim w USA, są najgorsze od wielu lat. Trudno już sobie wyobrazić gorsze. Z tego względu, zanim nastąpi kolejna fala spadków, atmosfera na rynku powinna się odbudować. Widać było po strukturze ostatnich spadków, że rynek nie miał ochoty i siły na przekraczanie styczniowych dołków.
Ale teraz nie chce też i rosnąć. Polska zazwyczaj z taką rezerwą i wstrzemięźliwością się zachowuje. A czy w planowaniu swoich kolejnych ruchów uwzględniacie ryzyko dalszych odpływów środków z funduszy? Czy bierze Pan pod uwagę ryzyko kolejnej fali umorzeń - chociażby tych, którzy weszli do funduszy w maju, czerwcu, lipcu zeszłego roku i za chwilę zobaczą, jak dużo stracili w 12 miesięcy? Czy może oni już uciekli z TFI? A czy bierze Pan pod uwagę ryzyko rychłej ucieczki tych, którzy w styczniu chętnie kupowali, łapiąc dołek, a dziś są zniecierpliwieni brakiem efektów?
To jest ważne pytanie... Zakładam, że ci, którzy mieli najgorętsze pieniądze i najgorzej znosili straty, już wyszli w sierpniu, listopadzie czy styczniu. A jeśli nawet nie, to w marcu mieli wystarczająco dużo negatywnych sygnałów, by to zrobić. Jeśli mimo to zostali w funduszach, to kolejne spadki do WIG20 do 2800 pkt też nie skłonią ich do wycofania pieniędzy. Zresztą zarządzający pod koniec lutego i na początku marca, gdy przyszły zniżki na GPW, pozbywali się akcji z portfela, żeby przygotować się na falę umorzeń, na miarę stycznia. Takiej nie było, więc na nowo zaczęli akcje kupować. Dzięki temu WIG20 na nowo wzrósł powyżej 2800 pkt.
A co z tymi klientami, którzy przestraszą się, gdy na koniec kwietnia zobaczą, jak dużo stracili przez rok? Na koniec lutego nie było jeszcze tego tak widać. W ujęciu rok do roku straty nie przekraczały wtedy 10 proc. Na koniec marca sięgały już 20 proc. 12-miesięczne wyniki nadal pogarszają się i zapewne będzie tak nadal.
Tak zapewne będzie - bo przecież w 2007 r. wiosną WIG rósł szybko, a teraz pewnie co najwyżej nie będzie wyraźnie się zmieniał. To oznacza, że baza porównawcza dla dzisiejszych wyników będzie coraz wyższa.
Czyli bierze Pan przy planowaniu kolejnych ruchów ryzyko ucieczki tych klientów?
Nie spodziewam się gigantycznej ucieczki. Ale powolny odpływ, wyciekanie, biorę pod uwagę. Co więcej, biorę pod uwagę problemy ze sprzedażą. Dzisiaj ludzie coraz mniej chętnie kupują jednostki. Sprzedawcom trudno jest ich przekonać, pokazując jednocześnie tabelki z dwucyfrową stratą roczną. Jest to dodatkowo tym trudniejsze, że sympatyczny pies i sprytny ryś przekonują do włożenia pieniędzy na dobrze oprocentowaną lokatę. I jak tu porównywać jedno z drugim? Staramy się jednak przekonywać klientów do stosowania podejścia kontrariańskiego, czyli kupowania wtedy, gdy "leje się krew". W dłuższej perspektywie powinno to przynieść pozytywne owoce.
A co by musiało się stać, żeby Pan znowu w ramach prewencji zmniejszył zaangażowanie w akcjach?
Musiałby ten odpływ środków stać się widoczny.
Prewencja wymaga, by ją zastosować, zanim odpływ się pojawi...
Teraz już raczej będzie liczył się timing sam w sobie i patrzenie na rynek, a nie na możliwe reakcje klientów. Tak jak powiedziałem nie spodziewamy się już powtórki ze styczniowej, panicznej fali umorzeń.
Przy jakim poziomie WIG zacznie Pan pozbywać się akcji?
Jeżeli obecny wzrost jeszcze trochę potrwa, to zakładam, że przy poziomie 3400 pkt (wywiad przeprowadzaliśmy 7 kwietnia).
Już kilka tygodni obroty w segmencie małych i średnich spółek są mizerne. W związku z tym teraz gra się na blue chipach? Jaki jest teraz pogląd na segment tych mniejszych spółek? Mówi się, że jak stopy procentowe rosną, do tego złotówka się umacnia, to małe spółki tracą. I rzeczywiście w marcu sWIG80 spadł, a indeksy innych segmentów trochę się podniosły.
Tutaj trzeba spojrzeć przede wszystkim na to, jak kształtuje się produkcja przemysłowa i sprzedaż detaliczna - przede wszystkim od tych fundamentów zależy zachowanie segmentu małych spółek. Na najbliższe miesiące zakładam scenariusz zmniejszenia dynamiki wzrostu tych wskaźników, jak to miało miejsce przez chwilę w 2005 roku, a nie powtórkę z lat 2001-2002, kiedy to przez rok dynamika produkcji przemysłowej była ujemna, a polska gospodarka znajdowała się w recesji.
Czyli małe i średnie spółki nadal pozostawać będą w defensywie?
Niestety tak. Gorsze zachowanie segmentu mniejszych spółek, w stosunku do WIG20, powinno potrwać jeszcze kilka miesięcy, na co wskazuje także historia ostatnich kilku cykli. Tego typu momenty, gorszej koniunktury na "maluchach", trwały średnio 12-14 miesięcy, a obecny zaczął się w lipcu zeszłego roku. Ale mam nadzieję, że w ujęciu nominalnym segment ten nie będzie już dużo tracił.
Wskaźnik cena/zysk w segmencie mniejszych spółek to 19-20. Dla WIG20 13-15. Więc jeszcze trochę miejsca na spadek "maluchów" jest...
No tak, jeszcze trochę miejsca jest. Kluczowe będą dane finansowe spółek za I i II kwartał, dotyczące marż generowanych przez przedsiębiorstwa. Dopiero wtedy będzie można prowadzić dalsze rozważania na temat poziomu wycen polskich spółek. Bo rzeczywiście, tak jak mówiliśmy, rosnące koszty pracy te marże obniżą. Podobnie jak umacniająca się złotówka. Trudno w tym momencie przewidzieć, do jakiego stopnia firmy będą w stanie poradzić sobie z presją na rentowność i tym samym ocenić, czy są już wystarczająco tanie.
Jak udało się Państwu, od połowy stycznia do końca lutego, zarobić w DWS Spółek Eksportowych 18 proc.? Jakie macie w nim spółki?
Eksportowe (śmiech). Tak się złożyło, że rzeczywiście niektórzy eksporterzy zaczęli się dobrze zachowywać w tym okresie.
Przy umacniającym się złotym (śmiech).
Cuda (śmiech). Jest to zdecydowanie produkt kontrariański - przy takim mocnym złotym stawiać na eksport. Tak jak każdy produkt sektorowy, jest to fundusz, który da istotnie zarobić, gdy zmieni się cykl na danym segmencie gospodarki i jest mniej wrażliwy na zachowanie szerokiego rynku akcji.
Jak klienci odbierają taki produkt?
Nigdy nie jest łatwo przekonywać do funduszu kontrariańskiego. Kiedyś, w 2002 roku, takim produktem był fundusz DWS TOP 25 Małych Spółek. Jak się później okazało, wyrósł na lidera rynku.
Co leżało u podstaw decyzji o uruchomieniu takiego funduszu? Nadzieja na to, że złoty przestanie się umacniać?
W dłuższym terminie - tak. Nawet nie chodzi o to, że złoty ma się gwałtownie osłabić, ale przynajmniej się ustabilizuje. Dziś jest już bardzo mocny, więc trudno się spodziewać drastycznego kolejnego umocnienia. W perspektywie roku czy dwóch poziom 3,5 zł za euro powinien się utrzymywać. Dodatkowo jeszcze przed wejściem Polski do systemu ERM II przygotowującego nas do unii monetarnej, nasz rząd może próbować bardziej lub mniej oficjalnie złotego osłabiać.
Wróćmy jeszcze na chwilę do koniunktury giełdowej. Na co zwracać uwagę, oceniając perspektyw naszej giełdy? Wystarczy na S&P 500? A może na zachowanie surowców?
Trzeba patrzeć na ceny obligacji związanych z kredytami hipotecznymi w Stanach Zjednoczonych. Wystarczyło przyglądać się temu, by w 2007 roku być najleTen wskaźnik pokazywał nastrój rynku i to, co na nim będzie się działo. Na przykład ceny obligacji o dobrym ratingu AA, teoretycznie, zawsze powinny być równe 100. I do maja, czerwca zeszłego roku były tak wyceniane. Teraz są warte 20. Każdą zniżkę i zwyżkę w ostatnich ośmiu miesiącach na S&P 500, ceny tych obligacji wyprzedzały.
Dziękujemy za rozmowę.