No tak, bo większość osób koncentruje się na tym, żeby mieć cuda, a nie żeby nie mieć tragedii. Myślę, że wiele energii trzeba poświęcić na to, żeby unikać zagrożeń. Nie mamy tajemnic, a wyłącznie zdrowy rozsądek.
Jeżeli uważamy, że akcja spółki jest warta 20 zł, a na giełdzie kosztuje 100 zł, to nawet jeśli damy jej spore szanse na wzrost do 200 zł, to nie powinniśmy jej kupić. My przecież nie chcemy kupić papieru, ale spółkę jako realny biznes z prawdziwą wartością. Tym inwestowanie różni się od spekulacji.
Jak wygląda teraz rynek pod względem proporcji - wartość przedsiębiorstw a wartość ich akcji?
Jest oczywiście dużo lepiej niż przed spadkami, ale nie zgodzę się z opinią, że jest bardzo atrakcyjnie.
Panuje przekonanie, że jesteśmy najtańszym rynkiem na świecie...
Tak? Czytam czasami analizy fachowców, po których rozkładam bezradnie ręce. Szczególnie jeśli piszą, że rynek jest całkowicie nieefektywny, bo zyski rosną, a ceny spadają - więc wszystkiemu winne są emocje. Wszystko dobrze, ale rok temu zyski rosły o, powiedzmy, 20 proc., a ceny akcji o 120 proc... i co, wtedy rynek był efektywny i sprawny, niepodlegający emocjom? Dopiero teraz mamy emocje?
Wracając do pytania - mieliśmy potwornie wysokie ceny akcji, a w tej chwili uśredniając i nie wchodząc głębiej w szczegóły powiedziałbym, że są na przeciętnym poziomie.
Jak przy tych wszystkich założeniach, o których Pan mówił, inwestowaliście w 2007 roku. Jak znajdowaliście odpowiednie spółki, bo krąg się dramatycznie zawęził. Nie było czego kupować.
Tak właśnie było. Proszę spojrzeć na udział gotówki w naszym portfelu latem 2007 r. W I połowie roku mieliśmy olbrzymie napływy, za które prawie nie kupowaliśmy akcji, bo nie było czego kupić. Weszliśmy w spadki z gotówką na poziomie kilkunastu procent portfela. Po prostu w tym czasie nie było czego kupować. I nie był to efekt tego, że przewidywaliśmy spadki w lipcu, bo ja nie znam metody, która pozwala przewidzieć spadki w danym miesiącu.
Płynęły pieniądze, patrzyliśmy na rynek i mimo że z upływem czasu człowiek zmiękcza swoje kryteria, żeby się nie okazało, że w portfelu akcyjnym tylko 25 proc. stanowią akcje, jednak i tak nie było czego kupić. Spółki były albo potwornie drogie, albo drogie. Cudowny wybór. Dzisiaj myślę, że nadal pewna grupa spółek jest droga lub bardzo droga, natomiast pojawia się grupa firm, które można traktować jako sensowną inwestycję. Może nie jest to super- okazja, ale da się uzasadnić ich zakup, bo w ciągu 3-5 lat mogą przynieść średniorocznie 15 proc. zysku.
Ale 40-proc. zarobki z przeszłości nieprędko się powtórzą. Normalny zysk dla funduszu akcji to około 15 proc. i jest to bardzo przyjemny zysk, bo zakłada minimum dwukrotny wzrost w stosunku do PKB. To oznacza, że fundusz musi być dwa razy lepszy niż cała gospodarka. Wcale niełatwo to osiągnąć. Czy dzisiaj kupno spółki daje szansę na zysk 15 proc. przez najbliższe kilka lat? Jeśli tak, to jest okazja do zakupów. Tyle że w obecnej sytuacji można pozwolić sobie na komfort wybrzydzania.
Albo niesprzedawania tego, co w portfelu jest dobre.
Właśnie, bo jeśli nie ma umorzeń, to nie trzeba sprzedawać. Patrząc jeszcze w kontekście kupowania, to mamy kilka spółek, które nam się podobają, ale szczęśliwie nie ma presji na szybkie zakupy.
Jak to się stało, że nie będąc sztandarowym funduszem u dystrybutorów, bez większej reklamy jesteście trzecim największym funduszem na rynku. Na czym polega ten sukces?
Serce by chciało, by było to zasługą tego, że jesteśmy rzetelni, profesjonalni, otwarci i uczciwi. Rozum natomiast podpowiada, że jest to w dużej mierze zasługa wyników. Zresztą gdybyśmy spotkali się w styczniu tego roku, powiedziałbym, że z perspektywy 12 miesięcy nie warto być rzetelnym i uczciwym, ponieważ to nic nie zmienia. Styczeń 2008 r. wyglądał tak, że niezależnie od tego, kto co robił i mówił przez ostatnie kilkanaście miesięcy, to wszyscy byli potraktowani tak samo.
Wydaje mi się natomiast, że patrząc na ostatnie kilka miesięcy na tle innych TFI, mamy się lepiej. I to oczywiście cieszy.
Wyniki są bardzo istotne, bo zarządzanie funduszami to jednak jest wynik, ale poza tym liczy się też proces sprzedaży czy jakość komunikacji. Idealnie byłoby, gdyby nasi klienci wybierali nasz fundusz ze względu na sposób, w jaki zarządzamy pieniędzmi.
W jakim stopniu weryfikujecie budżet na 2008 rok, bo rozumiem, że wcześniejsze założenia nie mają szans się sprawdzić.
My mamy podwójnie łatwą sprawę z budżetem, bo nasz rok finansowy zaczyna się od kwietnia i tegoroczny budżet powstał dopiero w marcu. Po drugie, przywiązanie do tego budżetu jest zerowe, ponieważ nie jesteśmy organizacją, która zajmuje się generowaniem cyferek dla centrali. Budżet trzeba zrobić, więc tworzymy pewne prognozy, ale nie jesteśmy ich niewolnikami. Traktujemy je jako element, który trzeba wykonać, żeby coś domknąć. Brak nacisku na wielkość aktywów czy udział w rynku jest moim zdaniem naszą przewagą.
Jak ten budżet ma się do budżetu z 2007 roku?
Porównywalnie.
Czyli zakładacie, że w skali całego roku niewiele się zmieni.
Tak.
Ilu klientów ubyło Wam w tym roku?
Dokładnej liczby nie jestem w stanie podać, bo nie liczymy klientów na sztuki. Patrzymy na aktywa.
Czy klienci nadal wychodzą z funduszu?
Nie. Styczeń wyglądał tragicznie, ale już luty i marzec całkiem dobrze. Wiele zależy od miesiąca. Luty był na plusie, marzec lekko na minusie, a kwiecień znowu na plusie.
Czyli ciągle jesteście powyżej rynku.
Dlatego gdybyśmy spotkali się w styczniu, pewnie byłbym bardziej rozgoryczony. Po tych kilku miesiącach wygląda na to, że opłaca się działać w zakresie edukacyjnym i informacyjnym. Warto być rzetelnym.
Dla jakiego scenariusza macie przygotowany portfel na najbliższe miesiące?
Na najbliższe miesiące to dla żadnego. Horyzont inwestycyjny zaczyna się u nas raczej od jednego roku. I w tym scenariuszu jak najbardziej obstawiamy dalszy wzrost gospodarczy w Polsce, wzrost konsumpcji i to, że z mniejszymi lub większymi przystankami będą realizowane projekty infrastrukturalne. To są te rzeczy, które są dosyć pewne. I nie ma tu nic odkrywczego, to samo czytam w opisach innych funduszy? Pytanie tylko, kto co mówi, a co kto robi.
W ostatnich miesiącach prawie nikt nic nie robi.
Bo też w ostatnich miesiącach nie dało się za wiele zrobić. Pojawiają się pomysły, w co inwestować, ale nie ma pośpiechu. Pamiętajmy, że mamy ciasny i wąski rynek, jeśli chodzi o liczbę spółek, sektorów i zróżnicowanie tych elementów. Poza tym działać trzeba, gdy ma się mocne przekonanie, a takie sytuacje nie zdarzają się codziennie.
Jakie dodatkowe elementy determinują Waszą strategię inwestycyjną?
Konstrukcja portfela wynika tak naprawdę z konkretnych możliwości oferowanych przez konkretne spółki. Mamy spółkę, która, jak nam się wydaje, będzie się w jakimś tempie rozwijała, i jej wycenę na rynku. To znaczy, oczekiwanie innych co do tej spółki. Ogólnie proces inwestycyjny dzieli się u nas na trzy etapy. Pierwszym jest idea. Może to być idea typu sektor, konkretna spółka czy konkretna nieefektywność na rynku.
To jakie są teraz dwie główne idee?
Tego nie powiem (śmiech).
To może trzecią, najmniej ważną?
Wolę mówić o historycznych ideach niż o tych obecnych czy przyszłych. Wracając do wątku - to działa to w ten sposób, że po idei następuje jej weryfikacja w życiu w postaci spotkania ze spółką czy analizy.
Czy obecne pomysły inwestycyjne to szukanie rzeczywiście atrakcyjnie wycenionych spółek? Czy może takich, które mogą dać dużą dynamikę zysków?
Bez względu na to, czy spółka będzie miała duża dynamikę, czy małą - to tym, co nas interesuje, jest relacja spodziewanychNie jest to więc tak, że spółka z mniejszą dynamiką będzie gorsza od tej z wyższą dynamiką. Istotne są oczekiwania innych.
Czy DCF wystarcza, żeby to oszacować? Czy potrzebne jest bardziej skomplikowane narzędzie?
DCF pozwala oczywiście określić waluację (wzrost wartości - red.) spółki. Do podjęcia decyzji trzeba mieć natomiast dane typu - waluacja, konsensus rynkowy, profil ryzyka całego portfela, a także przekonanie, jak bardzo wierzymy w wartość tej spółki. Czy ten ruch ma sens.
Czyli decyduje element intuicji, doświadczenia?
Doświadczenia, intuicji, wiedzy, obserwacji rynkowej, jednak nie w kategoriach przewidywania indeksu, ale pomysłów, nastrojów. To są zmienne, które trzeba wziąć pod uwagę.
Co Panu teraz podpowiada intuicja? Co się wydarzy?
Na pewno nie powiem zbyt wiele (śmiech). Czasem po prostu lepiej mniej zarobić, niż stracić. Ogólnie rośnie liczba spółek, które są atrakcyjnie wyceniane, ale z drugiej strony ciągle mamy poważne czynniki ryzyka. Chociażby zachowania uczestników.
No właśnie. Czy ten rynek, koniunktura, słabe stopy zwrotu z funduszu nie spowodują, że ludzie jeszcze będą uciekać z TFI?
To bardzo możliwe. Na pewno nie jesteśmy tu hurraoptymistami.
Myślicie o ruchach obronnych, jeśli co miesiąc będzie duży odpływ aktywów?
No to będzie. Od strony inwestycyjnej to, co możemy robić, to przygotować portfel pod wypłaty klientów, tak jak to zrobiliśmy w 2007 roku. Co prawda, dokonane zmiany ograniczyły zyski, ale z perspektywy czasu była to słuszna decyzja, która w dużym stopniu dała nam komfort pracy podczas styczniowych umorzeń. Nie do końca jednak rozumiem, o jakie ruchy obronne chodzi?
O to, że chciałoby się mieć wysokie zyski, wielu klientów...
No, chciałoby się, ale nie za wszelką cenę.
W tym biznesie trzeba się ścigać z rynkiem. Niektóre towarzystwa robią alternatywne produkty, wychodzą za granicę. Próbuje się złapać klientów i uzupełniać aktywa. Wy chyba stosujecie pod tym względem pasywną politykę?
Ja nazywam ją przemyślaną i konserwatywną, ale to jest oczywiście tylko kwestia słów. Próby łapania klienta - jak Pan to nazwał - nie leżą w naszej naturze. My przede wszystkim zajmujemy się zarządzaniem aktywami, a nie sprzedawaniem cudownych rozwiązań.
To może Legg Mason potrzebuje nowego prezesa, który będzie bardziej dbał o biznes?
Kto wie? (śmiech). Trzeba zapytać właścicieli, czy będą się lepiej czuli z biznesem, który ma na przykład 40 dziwnych produktów i zero ekspertyzy, czy wyłącznie trzy produkty, o których mamy przekonanie, że jesteśmy w stanie wnieść wartość. To, co robimy, to nie przypadek, ale świadome działanie. Nie wprowadziliśmy "misiów", bo uważam, że jeśli rynek jest wąski, to zawężanie go pogarsza wyniki zarządzania. Nie rozumiem logiki wprowadzania na wąskim rynku nowych produktów i powodowania jeszcze większego zawężenia. Nie wprowadziliśmy funduszu nieruchomości, bo nie zajmujemy się nieruchomościami, nie wprowadziliśmy produktów strukturyzowanych, bo nie zajmujemy się handlem koszykiem opcji na indeksy. Nie mamy ani chęci, ani zamiaru, ani potrzeby tworzenia dziwnych produktów.
Czy ci, którzy tworzą te produkty, nie osłabiają swojej jakości?
To jest pytanie do tych, którzy tworzą takie produkty. Ja nie jestem w stanie tego powiedzieć.
Przecież tymi nowymi produktami zajmują się ci sami ludzie.
Wiem, ale nie mam zamiaru ich oceniać.
A może po prostu nie macie kompetencji, żeby tworzyć takie produkty?
Gdybyśmy posiadali kompetencje inwestowania w pola ryżowe, to pewnie byśmy taki produkt uruchomili. Ale nie mamy. Proces budowy produktów jest prosty. Najpierw musi być kompetencja, potem przekonanie, że jesteśmy w stanie coś osiągnąć dla uczestników i że ten produkt da się sprzedać i dopiero wtedy możemy go tworzyć.
Czego więc się teraz uczycie?
Zajmujemy się rynkiem kapitałowym i koncentrujemy się na rynku akcji w Polsce i w regioni