Wymowna jest statystyka wczorajszej sesji na warszawskiej giełdzie. Mimo zwyżki WIG o 0,9 proc. zaledwie 35 proc. spółek zyskało na wartości. To pokazuje, że wpływ na wynik sesji ma wąska grupa największych firm. Ich notowania zależą w dużej części od koniunktury na zagranicznych parkietach. Ta wczoraj się poprawiła w porównaniu z poprzednim dniem, więc i u nas nastroje były lepsze.
Ponowny wzrost - po tym, jak przez większość kwietnia była taka sobie - korelacji naszej giełdy z największymi parkietami na świecie jest znów bardzo widoczny. W ostatnich 4 tygodniach korelacja WIG z DJ Stoxx 50 sięga 0,95, co oznacza, że jedynie w 5 proc. zmiany WIG można tłumaczyć innymi czynnikami niż zachowanie zagranicznych rynków. Tak zapewne będzie w kolejnych dniach.
W takich okolicznościach trudno wczorajszy wzrost naszej giełdy traktować jako zapowiedź trwalszego ruchu w górę. Ani w Stanach Zjednoczonych nie mieliśmy mocniejszego odbicia, ani jakość odbicia na naszym parkiecie - ilość rosnących spółek i obroty towarzyszące ruchowi w górę - nie była zadowalająca, by liczyć na dłuższą poprawę notowań. Uwagę zwraca przy tym coraz silniejsza koncentracja obrotów na akcjach kilku największych firm. Wczoraj z 1,2 mld zł obrotu walorami wszystkich spółek około połowy przypadło na cztery z nich - PKO BP, Pekao, TP i KGHM.
To pokazuje, jak niewielkie są możliwości reagowania w segmencie mniejszych spółek. Ze względu na kiepskie dane o produkcji przemysłowej odnośnie do tego segmentu rynku pojawia się najwięcej wątpliwości co do jego kondycji. Nawet mimo że notowania małych i średnich spółek ostro się już poprzeceniały.
Wciąż więc nie widać innego scenariusza, jak stopniowe realizowanie przez WIG minimalnego zasięgu spadku, wynikającego z formacji trójkąta. Przypomnijmy, że jest to 40 tys. pkt. Żaden z sygnałów zapowiadających taki rozwój wypadków nie został zanegowany do tej pory. Pierwszym z nich byłoby przedostanie się WIG ponad styczniowy dołek, jednak ubiegłotygodniowa próba była zbyt słaba, by choćby zbliżyć się do tej bariery.